Perspektywa - to od niej zależy, jak będziemy oceniać katarski mundial. I zależnie z jakiej spojrzymy, takie wyciągniemy wnioski. W pierwszym odruchu, zapytany o pobyt w Katarze, myślę o własnych odczuciach z długiej wizyty na Bliskim Wschodzie. O emocjach, pojawiających w głowie obrazach. Odruchowo patrzę na te mistrzostwa z perspektywy dziennikarza. I muszę przyznać, że dla osoby która przyjechała relacjonować mistrzostwa z dalekiego, obcego kraju - był to mundial zorganizowany niemal perfekcyjnie. Katarczycy zadbali, by goście w ich kraju mieli wszystko, czego tylko potrzebują. Ogromne i imponujące centrum prasowe, piękne i funkcjonalne stadiony, pomocna obsługa, darmowe metro, specjalne busy kursujące między strefą medialną a stadionami, nowoczesna technologia - miałem wrażenie, że zanim odczuję jakąś potrzebę, już czeka na mnie gotowe rozwiązanie. Katarczycy - choć rękami pracujących imigrantów - zrobili wszystko, by piszący o ich kraju nie mieli powodu do narzekań. Rozbudowana, nowiutka sieć autostrad, automatyczne metro, kursujące niemal co chwilę, dziesiątki tysięcy taksówkarzy, wszystko jeszcze nowe, święcące, wymuskane. Doha wyglądała tak, jakby została zaprojektowana i powstała w symulatorze specjalnie na potrzeby turnieju. "Drugiego takiego mundialu już nie będzie" Największym plusem mundialu w Katarze był fakt, że turniej odbywał się praktycznie w jednym mieście. Wszędzie było blisko, każdego dnia dało się zrobić naprawdę dużo, co też przekładało się na szalone tempo pracy. Pierwszy raz w historii dziennikarze, czy kibice mogli jednego dnia obejrzeć na żywo dwa spotkania z wysokości trybun. A niektórzy szaleni fani w trakcie fazy grupowej "obskakiwali" nawet po trzy. Wielu dziennikarzy stawiało w opozycji mundial w Dosze do turnieju w Rosji, gdzie większość czasu spędzali w podróży między miastami. Za cztery lata odległości w USA, Kanadzie i Meksyku będą jeszcze większe, a trzeba dodać jeszcze do tego zmianę stref czasowych. "Drugiego takiego mundialu już nie będzie" - mówiło wielu dziennikarzy. I to w pozytywnym kontekście. Wielu porównywało też mistrzostwa do organizacji igrzysk olimpijskich - gdzie większość wydarzeń odbywa się na terenie lub nieopodal wioski olimpijskiej. Tutaj było tak samo. Z perspektywy zawodników - mundial w takim miejscu i o takiej porze roku, także nie powinien budzić zastrzeżeń. Piłkarze mieszkali w luksusowych warunkach, stadiony były na wysokim poziomie, temperatury nie doskwierały aż tak bardzo. - Absolutnie nie narzekam. Czuję się tak, jak często w Rzymie - odpowiadał pytany o temperatury Nicola Zalewski. - Klimatyzacja na stadionie? Na boisku nie czuć nawiewów w ogóle. Ale gorąco nie jest - mówili z kolei Damian Szymański i Krystian Bielik po meczu z Arabią Saudyjską. Do tego mundial rozgrywano na przełomie listopada i grudnia, a więc w czasie, w którym zwykle trwają rozgrywki ligowe. Piłkarze są przyzwyczajeni do gry w tej porze sezonu, na mistrzostwa przyjechali "w gazie". Bez dodatkowego okresu przygotowawczego, nie w czasie terminu urlopowego. Raczej żaden zawodnik nie tęsknił za czerwcowym mundialem, rozgrywanym tuż po wyczerpującym sezonie, kiedy duża część z nich marzyła jedynie o odpoczynku i chwili dla rodziny lub przyjaciół. W listopadzie i grudniu - sezon trwa. Tak czy inaczej. Ta nieszczęsna klimatyzacja Jedynym, do czego piłkarze i dziennikarze mogliby się przyczepić, była wszechobecna, ustawiona na najmniejsze możliwe temperatury, klimatyzacja. Wychodzisz z hotelu - 35 stopni Celsjusza. Wchodzisz do metra - 20 stopni Celsjusza. Znów na zewnątrz - powrót do 35 stopni. Zamawiasz Ubera - a w środku 18 stopni C. Gwałtowne zmiany temperatur i szalejąca klimatyzacja błyskawicznie powodowały u wielu osób problemy z zatokami, bóle głowy oraz kłopoty z gardłem i oskrzelami. Do tego w Katarze pojawił się wirus grypy, atakujący zarówno dziennikarzy, jak i piłkarzy. Doszło do tego, że w półfinale MŚ przeciwko Maroku Francuzi z powodu choroby nie mogli wystawić dwóch podstawowych zawodników - Dayota Upamecano oraz Adriena Rabiota. Wcześniej ogromne problemy zdrowotne mieli Szwajcarzy. - To nie był Covid-19. To wirus, który krążył w hotelowym powietrzu. Nie wszyscy, ale niektórzy, piłkarze go złapali - mówił dyrektor szwajcarskiej kadry po odpadnięciu z mistrzostw. W decydującym meczu z Portugalią szkoleniowiec tamtejszej kadry nie mógł skorzystać z Silvana Widmera, o którym powiedział, że jest "zbyt chory, aby grać" i Nico Elvediego, "ofiarę gorączki i innych objawów przeziębienia". W trakcie meczu boisko zaś opuścił Fabian Schaer. - Nie miał sił podczas meczu - tłumaczył później szwajcarski szkoleniowiec. Problemy zdrowotne zakończyły się spektakularną klęską 1-6 z Portugalią. Kłopoty nie omijały też Polaków. Połowa delegacji PZPN narzekała na podobne problemy zdrowotne, a wirus grypy krążył też wśród dziennikarzy. Wielu z nich w trakcie turnieju zmagało się z większymi lub mniejszymi objawami przeziębienia. Zwłaszcza, że wskutek braku snu, przemęczenia i klimatyzacji wirusy trafiały na mocno osłabione organizmy. Aż, niestety, doszło do wielkiej tragedii, gdy podczas meczu Holandia - Argentyna zasłabł amerykański dziennikarz Grant Wahl. Służby medyczne nie zdołały go odratować. Wielu dziennikarzom przeszedł po plecach zimny pot, gdy cytowane były później fragmenty zapisków Wahla na jego blogu. "Moje ciało w końcu odmówiło mi posłuszeństwa. Trzy tygodnie krótkiego spania, duży stres i dużo pracy mogą to z tobą zrobić. To, co było przeziębieniem przez ostatnie 10 dni, zmieniło się w coś poważniejszego w nocy po meczu USA - Holandia i czułem, jak górna część mojej klatki piersiowej wchodzi na nowy poziom ucisku i dyskomfortu" - pisał Wahl zaledwie pięć dni przed swoją śmiercią. A żurnaliści z wielu krajów czuli przechodzące po plecach ciarki. Podobne objawy mogli diagnozowali u siebie także inni przedstawiciele mediów. "Poszedłem do kliniki medycznej w głównym centrum medialnym i powiedziano mi, że prawdopodobnie mam zapalenie oskrzeli. Dali mi dawkę antybiotyków i trochę silnego syropu na kaszel i już czuję się trochę lepiej zaledwie kilka godzin później. Ale nadal: 'No bueno'" - opisywał Wahl. Przyznam szczerze - gdy tylko zobaczyłem te zapiski, momentalnie mnie zmroziło. Sam miałem do czynienia przynajmniej z trzema dziennikarzami, którzy narzekali na dokładnie te same dolegliwości. Na szczęście postanowili nie lekceważyć ich nawet w trakcie mundialowej gorączki. Osłabiony organizm Wahla nie wytrzymał szalonego tempa, jakie narzucił sobie amerykański reporter. Mistrzostwa dla kibica premium "Piłka nożna dla kibiców". W Katarze to hasło sprawdza się pod warunkiem, że jesteś kibicem o głębokiej kieszeni. Gospodarze nie ukrywali specjalnie, że ich targetem jest kibic premium. Taki, którego stać na wydatek przynajmniej kilkunastu, a częściej kilkudziesięciu tysięcy. Za lot, za nocleg, za bilety na mecze, za skorzystanie z atrakcji w Katarze. To nie był mundial organizowany z myślą o biednych. Co nie znaczy, że w Katarze nie uświadczyliśmy prawdziwych fanów piłki nożnej. Szaleni kibice z Ameryki Południowej wydawali ostatnie oszczędności, sprzedawali samochody, a nawet zadłużali się, żeby zobaczyć swoich ulubieńców na własne oczy. - Messi jest ważniejszy od pieniędzy! - krzyczeli argentyńscy kibice, stopniowo zalewając katarskie ulice. Dopóki w turnieju rywalizowała Brazylia, fani "Canarinhos" dotrzymywali im kroku. A chyba jeszcze więcej kibiców przyjechało na mundial z Maroka, gdy afrykańska drużyna sensacyjnie dotarła do półfinału. Wcześniej na katarskiej ziemi bawili się Saudyjczycy, świętując niespodziewaną wygraną z Argentyną. Od tego momentu byli bardzo widoczni, wykorzystując fakt sąsiadowania z Katarem. I pomyśleć, że jeszcze dwa lata wcześniej oba kraje nie utrzymywały ze sobą stosunków, pozostając w zimnym konflikcie. Legenda o kupionym kibicu Już przed mundialem krążyły historie o kupionych kibicach, mających wypełniać stadiony. I faktycznie - przekonałem się o ich obecności na własne oczy. Choćby przed meczem Argentyny z Arabią Saudyjską ubrani na niebiesko-biało imigranci z Bangladeszu, Sri Lanki, czy Nepalu walili w bębny i nieudolnie prowadzili doping. A prawdziwi argentyńscy fani wytykali ich palcami, śmiejąc się do rozpuku. Na szczęście, Katarczycy chyba szybko zorientowali się, że kupieni fani dają efekt odwrotny do zamierzonego i nie poprawiają PR-u mundialu. Kibice za pieniądze zniknęli, ale wciąż zdarzały się mecze, na które bez problemu można było "dorwać" darmowy bilet. Pod stadionami krążyły historie o wejściówkach rozdawanych na podstawie karty Hayya, gdy wypełnienie stadionu było niezadowalające. Bywały też mecze, na których na trybunach widniało sporo wolnych miejsc. Bywały i takie, na których liczba chętnych znacznie przerastała pojemność stadionów. Choć w późniejszej fazie turnieju zdecydowanie częściej zdarzały się spotkania, na które na bilet w drugim obiegu trzeba było wyłożyć od tysiąca do kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Być może to wysokie koszty, a być może czarny PR wokół Kataru spowodował, że do Dohy dotarło stosunkowo niewielu fanów z Europy. Wyjątek stanowili Brytyjczycy, a zwłaszcza walijscy kibice. Liczący zaledwie 3 mln osób naród naprawdę widowiskowo wspierał swoją reprezentację w Katarze. Polskich kibiców - było jak na lekarstwo. Spora część z nich na co dzień zresztą nie mieszka w Polsce. Spotkane przed hotelem Polaków fanki zgodnie przyznały, że na co dzień mieszkają w Dosze. Jedna jest skrzypaczką, druga instruktorką tenisa. Obdarowany przez Wojtka Szczęsnego chłopiec, który po meczu z Meksykiem dostał koszulkę bramkarza - wraz z rodziną na mecz przyleciał ze Stanów Zjednoczonych. Gdy więc przed spotkaniem z Arabią Saudyjską zobaczyłem grupkę młodych chłopaków w polskich barwach, pomyślałem, że wreszcie widzę "normalną", zorganizowaną grupę kibiców Orłów. Okazało się, że byli to koledzy Karola Świderskiego, którym podarował bilety i pomógł zorganizować przelot. Najmniej jednak oglądanie piłki nożnej interesowało jednak samych Katarczyków. Dla nich mecze to był jedynie - niepotrzebny - dodatek do turnieju. Wystarczy wspomnieć mecz otwarcia mistrzostw, w którym stadion przy wyniku 2-0 dla Ekwadoru opustoszał niemal w połowie... Nowy wspaniały świat? Katar, choć starał się jak mógł, by pokazać przyjezdnym swoją przyjazną twarz, wciąż pozostaje krajem z kulturą dalece odmienną od europejskich norm. Krajem rządzi wąska, niesamowicie bogata kasta ludzi. Stadiony, autostrady, hotele i luksusowe budynki są efektem tyleż katarskich pieniędzy, co w istocie pracy imigranckich robotników. Często pracujących w warunkach urągających prawom człowieka. "The Guardian" oraz Amnesty International rozpisywały się o praktykach, polegających na zabieraniu robotnikom paszportów i zmuszaniu do pracy niemal niewolniczej. Według raportu "Guardiana" przy budowie stadionów zmarło aż 6,5 tysiąca robotników. Patrząc przez pryzmat tych wiadomości oraz problemów z prawami kobiet - mundial oczywiście nigdy nie powinien trafić do takiego miejsca. Z jednej strony mundial w Katarze był prawdopodobnie najbezpieczniejszym, najbardziej spokojnym turniejem mistrzostw w historii. Brytyjczycy żartobliwie się szczycili się nawet, że był to pierwszy mundial od lat, na którym nie aresztowano żadnego brytyjskiego kibica. Swoje zrobiła oczywiście prohibicja, choć kto chciał (i kogo było stać), znalazł sposób na ominięcie zakazów. Jednak ważniejszą rzeczą jest pilnowanie porządku w stylu "Wielki Brat patrzy". W Katarze nie ma "marginesu" społecznego, ulicznych żebraków, pijaków, czy bezrobotnych. Sami Katarczycy nie muszą wykonywać "normalnych" prac, a imigranci - jeśli nie wykonują swoich obowiązków - natychmiast są deportowani. Wokół stadionów i na ulicach - wszędzie kręciły się grupy policjantów oraz specjalnych "Torunament security service". W nas, Polakach, może to budzić skojarzenia z krajem totalitarnym. Choć kibicom zostawiano pewne pole do luźniejszych zachowań - spotykane pod stadionami fanki mówiły, że są pozytywnie zaskoczone choćby stosunkiem gospodarzy do kobiet - to jednak mieszkańcy Kataru muszą się twardo dostosować do panujących praw. Na ulicach niepożądane zachowania wyłapuje nawet sztuczna inteligencja. Kamery, drony, kontrole bezpieczeństwa - momentami przypomina to świat z powieści Orwella. Jaki to był mundial? Jaki to był więc mundial? Pełen najróżniejszych skrajności. Wspaniały, a jednocześnie przerażający. Skąpany w gorącym katarskim słońcu, oślepiający blaskiem luksusu - tak silnym, że momentami niemal przysłaniającym mrożące krew w żyłach wydarzenia ciemnej strony mistrzostw. Mundial jest też po prostu lustrem. Odbiciem tego, jak wygląda wygląda świat, w którym żyjemy. Historia Kataru, kraju, w którym wieżowce rosną na pustyni, pokazuje, że dla ludzi nie ma rzeczy niemożliwych. Historie imigranckich robotników i wykorzystywanie ich do ciężkich prac - brutalnie unaoczniają, że ludzie potrafią być tylko środkami do celu. Mistrzostwa świata w Katarze były skondensowanym obrazem współczesnego świata, podanym nam w postaci pigułki. To historia pełna walki o wpływy, korupcji, łamania praw człowieka, aż na końcu - przykrycia wszystkich brudów wyprodukowaną dla masowego odbiorcy rozrywką, jaką w istocie jest piłka nożna. Sportswashingiem w najczystszym wydaniu. Jedno jest za to absolutnie pewne. Drugiego takiego mundialu nie będzie już nigdy.