Choć na pierwszy rzut oka spotkanie Belgii z Kanadą mogło nie kojarzyć się z hitem, świadomi kibice futbolu na pewno dostrzegali wokół niego ciekawą historię. Wszak "Czerwone Diabły" to od lat reprezentacja stawiana na równi z gigantami światowej piłki. Problem jednak w tym, że niepostrzeżenie z młodej, perspektywicznej drużyny Belgowie stali się doświadczonym, lecz wciąż niespełnionym złotym pokoleniem. Dość wspomnieć, że Roberto Martinez zabrał ze sobą do Kataru ekipę z najwyższym średnim wiekiem spośród wszystkich uczestników mundialu. Jak nie teraz, to kiedy - można by zapytać. Tymczasem Kanadyjczycy to - zachowując wszelkie proporcje - Belgia sprzed kilkunastu lat. Zespół z Ameryki Północnej ma w swoich szeregach obiecujących zawodników, którzy nie są anonimowi po obu stronach Atlantyku. To jeszcze nie gwiazdy na poziomie Kevina de Bruyne i spółki, ale ich czas ma przecież nadejść dopiero w 2026 roku, kiedy Kanada, wraz ze Stanami Zjednoczonymi i Meksykiem, zorganizują kolejne mistrzostwa świata. Katar ma posłużyć przede wszystkim jako poligon doświadczalny. Belgia - Kanada: Znakomite widowisko od pierwszych sekund Kanada przebrnęła przez eliminacje mundialu jak burza, ciesząc kibiców ofensywną grą. Podstawowe pytanie brzmiało jednak: czy zespół będzie potrafił przełożyć ten styl na największą możliwą scenę świata. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, bo podopieczni trenera Johna Herdmana od razu zdradzili się ze swoim nastawieniem. Od pierwszych sekund rzucili się na Belgów, którzy sprawiali wrażenie zupełnie zaskoczonych takim stanem rzeczy. Zdziwienie stało się jeszcze większe, kiedy w 11. minucie sędzia podyktował rzut karny dla Kanadyjczyków po zagraniu ręką Yannicka Carrasco. Piłkę na wapnie ustawił sobie młody gwiazdor Alphonso Davies, ale skapitulował w pojedynku ze starym wygą Thibaut Courtois. Piłkarze spod znaku klonowego liścia nie wykorzystali zatem wybornej sytuacji, tyle że... niczego to nie zmieniło. Nadal zaciekle atakowali rywali, a sam Davies sprawiał wrażenie człowieka, który błyskawicznie zapomina o niepowodzeniach. Kanada wyprowadziła w kolejnych minutach kilka groźnych ataków. Doszło też do sędziowskich kontrowersji - niektórzy uważają bowiem, że reprezentacji z Ameryki Północnej należał się jeszcze co najmniej jeden rzut karny. Ostatecznie jednak arbiter - choć konsultował się z sędziami VAR - na jedenasty metr nie wskazał. Zamiast tego, tuż przed przerwą, to Belgowie wyprowadzili celny cios. Kapitalnym, kilkudziesięciometrowym podaniem popisał się Toby Alderweireld, a wykończył je Michy Batshuayi. Kanada powinna być wzorem dla Polski Kanada imponowała swoją konsekwencją. Upływ kolejnych minut niczego nie zmieniał - reprezentacja "Klonowego Liścia" nadal nie pozostawiała Belgom wolnego miejsca na boisku. Brązowi medaliści poprzedniego mundialu męczyli się niemiłosiernie i nie potrafili rozwinąć ofensywnych skrzydeł, które tak ochoczo pokazywali niespełna pół roku temu Polakom. Jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi - "Czerwone Diabły" przedostawały się pod bramkę Kanadyjczyków głównie za sprawą kontr. Do końca meczu żadna z nich nie zakończyła się jednak golem. Również Kanadyjczycy nie zdołali wykorzystać swoich szans, a mieli ich mnóstwo. Ostatecznie stadionowy zegar wskazał więc wynik 1:0 dla Belgów. Kanadyjczycy pokazali futbol, z którego ich kibice mogą być niezwykle dumni. Przegrali, jasne, ale zostawili po sobie tak dobre wrażenie, że nawet jeśli odpadną już w fazie grupowej, neutralni widzowie będą za nimi tęsknić. Niechaj posłuży to jako wskazówka dla reprezentacji Polski, która w starciu z Meksykiem zaprezentowała antyfutbol. Skoro Kanada może grać z otwartą przyłbicą - dlaczego my nie możemy? Jakub Żelepień, Interia