Emmanuel Macron już na spotkaniu półfinałowym z Marokiem dopingował Francuzów, a po meczu nawet odwiedził ich w szatni, żeby razem z piłkarzami celebrować awans do finału. Przed wielkim finałem swoim prywatnym samolotem zabierze do Kataru N'Golo Kantego i Paula Pogbę. Chciał zaprosić także Zinedine'a Zidane'a i Michela Platiniego, a te dwie wielkie legendy mu odmówiły. W finałowym starciu nie spotka także swojego argentyńskiego odpowiednika Alberto Fernandeza, który już ogłosił, że będzie oglądał mecz w swoim domu. Wszystko dlatego, że... obawia się przynieść swojej reprezentacji pecha. Czytaj także: Argentyńczycy wygrzebali to z życiorysu Marciniaka Argentyńczycy są niezwykle przesądni, a już w szczególności dotyczy to kibiców piłkarskich. Ich zdaniem obecność polityków przynosi pecha zawodnikom i zawsze kończy się to źle. Poprzednika Fernandeza Mauricio Macriego często oskarżano w mediach społecznościowych o przynoszenie pecha reprezentacji. Postawa prezydentów raczej nie zdecyduje o tym, która z drużyn po finałowym gwizdku będzie mogła wznieść Puchar Świata. Mimo to politycy, szczególnie w Ameryce Południowej, raczej nie mogą ryzykować, że ktoś oskarży ich o przyniesienie pecha drużynie narodowej. Żeby dbać o PR czasem trzeba zostać w domu.