Czesław Michniewicz wrócił do domu na Wybrzeżu w nocy z poniedziałku na wtorek. Był bardzo znużony trudami mundialu w Katarze. Pierwszej doby spał 12 godzin, następnej 10. Po dwóch dniach przyleciał do Warszawy, by udzielić serii wywiadów. Było jasne, że dziennikarze - mimo awansu polskiej kadry do 1/8 finału po 36 latach przerwy - pytać będą nie tylko o aspekty sportowe. Opinię publiczną w ostatnich dniach interesowały przede wszystkim kulisy tzw. afery premiowej. W studiu TVP Sport selekcjoner "Biało-Czerwonych" zastrzegł od razu, że nie ma tematów tabu. Usiadł gotowy odpowiedzieć na każde pytanie. W rozmowie z Jackiem Kurowskim przez ponad godzinę, momentami z dużą irytacją, wyjaśniał, które z medialnych doniesień są prawdą, a które - jak przekonywał - tylko wymysłem. Chorwacka miss przerywa milczenie. Nie tego spodziewała się po Katarczykach 1. Rzeczywista kwota premii obiecanej przez szefa rządu (nieoficjalnie 30-50 mln złotych). - Pan premier odwiedził nas w hotelu. Pytał, czy wszyscy zdrowi, jak samopoczucie. Jeśli chodzi o premię, nie precyzował kwoty. Mnie to, szczerze mówić, nie interesowało. Był 17 listopada, jechaliśmy na mistrzostwa świata - tłumaczył Michniewicz. 2. Moment, w którym temat premii został poruszony już w Katarze. - W samolocie do Kataru były żarty, że pan premier przyleci z walizką. Potem do meczu z Argentyną nikt o tym nie mówił. Nie żyliśmy tym, mieliśmy swoje problemy, nikt do tego nie wracał. Na kolacji, 1 grudnia (dzień po Argentynie - przyp. red.), zawodnicy w żartach pytali, czy premier dzwonił. To trwało chwilę. Powiedziałem, że nie dzwonił, ale pisał. I przekazałem gratulacje. 3. Kwestia podziału obiecanej premii między poszczególnych zawodników. - Moja propozycja była taka, że wszyscy dostają po równo. Jak Niemcy zdobywali ostatnie mistrzostwo świata, to wszyscy dostali mercedesy. Nikt nie dostał wartburga czy trabanta, nawet jak był 18 czy 19 graczem w kadrze. Ale to nie ja rozpocząłem rozmowę o premiach. Nie to było najważniejsze. Ja do dzisiaj nie wiem, kto dostał jaką premię za zwycięstwo ze Szwecją w barażu. 4. Plotki o "szybkiej akcji" asystenta selekcjonera, Kamila Potrykusa. - Kamil Potrykus nie chodził po pokojach i nie pytał piłkarzy o numery kont. To nieprawda, nie było takiej sytuacji. Chcieliśmy tylko pokazać premierowi, ile dokładnie osób będzie brało udział w podziale ewentualnej premii. Człowiek odpowiedzialny za administrację miał przygotować potrzebne dane na wypadek, gdyby premier przyleciał do Kataru. 5. Rzekomy konflikt selekcjonera z Robertem Lewandowskim na tle finansowym. - Bzdura totalna. Nie było takiej sytuacji, że Robert wstał na odprawie i na coś się nie zgodził. Domagałem się 20 proc. premii dla sztabu, ale powiedziałem na samym początku, że ja nie uczestniczę w podziale i nie wezmę ani złotówki. Ani ja, ani Kamil Potrykus. I może to potwierdzić każdy piłkarz. W rozmowie z Robertem nie padła żadna kwota - 10 mln czy 5 mln. Cały czas była mowa tylko o procentach. Michniewicz cały czas czuł się prowokowany przez prowadzącego rozmowę, co otwarcie podkreślał. Mimo napiętej w studiu atmosfery zdobył się na anegdotę, która miała nieco rozładować gęsty klimat. - Z Kataru wracałem do domu z chyba czterema walizkami i żona mi od razu mówi, że wziąłem 10 baniek. I pyta: W której walizce masz te 10 baniek - opowiadał z szerokim uśmiechem, ale nie bez irytacji. Są oburzeni zachowaniem reprezentacji Niemiec. Mówią tylko o jednym Nadal nie wiadomo, czy Michniewicz przedłuży z PZPN wygasający z końcem roku kontrakt. Wiążące decyzje w tej kwestii zapadną najprawdopodobniej na początku przyszłego tygodnia. W studiu szef kadry przypomniał, że do tej pory zrealizował wszystkie postawione przed nim zadania. - Zapisałem się w historii i nie wygumkujecie tego - rzucił pół żartem, pół serio.