Livaković znaczy ściana Brazylijczycy od początku mieli ochotę aby zaprosić Chorwację do tańca w podobny sposób, jak miało to miejsce z Koreą Południową. Rzecz w tym, że o ile zespół z Azji w tamtym meczu pozwolił Kanarkom prowadzić i dał się zdominować, tak piłkarze Zlatko Dalicia na to nie pozwolił. Co prawda Dominik Livaković musiał kilkukrotnie interweniować po strzałach Vinicusa czy Neymara, ale były to próby w środek bramki, z którymi spokojnie radził sobie chorwacki golkiper. Im dalej w pierwszą połowę tym ostrzej robiło się na murawie, bo Chorwaci szybkim doskokiem nie zostawiali rywalom zbyt wiele wolnej przestrzeni, a sami starali się wykorzystywać miejsce zostawiane w bocznych sektorach. To poskutkowało dwoma groźnie wyglądającymi faulami - najpierw Danilo staranował Josipa Juranovicia, na co po chwili podobnie odpowiedział Brozović w stosunku do jednego z Brazylijczyków. Obaj schodzili więc na przerwę z żółtymi kartkami i były to jedyne informacje, które w swoim notatniku mógł zapisać prowadzący ten mecz Michael Oliver, bo pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Z niej warto również zapamiętać bardzo dobrą postawę Juranovicia, z której najbardziej(nie licząc oczywiście chorwackich kibiców) cieszy się zapewne dział księgowości Legii Warszawa. Frustracja Brazylijczyków Livaković dobrą dyspozycję potwierdził tez tuż po przerwie. Najpierw zachował czujność kiedy Brazylijczycy w zamieszaniu w polu karnym szukali nieco przypadkowych prób strzałów, a klasę pokazał niedługo później. Richarlison świetnym podanie znalazł Neymara, ale Chorwat przytomnie skrócił kąt i w trochę hokejowym stylu odbił próbe gracza PSG. Golkiper uratował także skórę Josko Gvardiolowi, który przecinając dośrodkowanie Antony`ego sprawdził refleks swojego kolegi z bloku obronnego. Chwilę po upływie 60 minut gry Livaković zapisał na koncie kolejny "skalp", tym razem wygrywając pojedynek twarzą w twarz z Lucasem Paquetą. Z minuty na minutę Canarinhos wyglądali na coraz bardziej poirytowanych tym, jak układa się to spotkanie, a Chorwaci po prostu sprowadzili ich do gry, do jakiej zdążyli przyzwyczaić na dużych imprezach - wyrachowanie i poczucie, że jeśli do awansu trzeba będzie wybiegać 120 minut i lepiej strzelać karne, to właśnie to mają zamiar zrobić. Wyrazem frustracji Brazylii było zachowanie Antony`ego i jego dosyć bezczelne nurkowanie w okolicy pola karnego rywali. Kolejna dogrywka Chorwatów, kolejny pokaz charakteru Finalnie "twierdza Livaković" w regulaminowym czasie nie padła i Chorwaci potwierdzili swoją niepisaną regułę na wielkich imprezach, doprowadzając do dogrywki. Na 9 meczów w fazie pucharowej ME bądź MŚ w XXI wieku tylko raz Vatreni zakończyli mecz w 90 minutach - w finale mundialu w Rosji, kiedy przegrywali z Francją. Mało brakowało, a na koniec pierwszej połowy dogrywki cała Chorwacja wyskoczyłaby do góry z radości. Wydawało się, że Petković jest osamotniony, ale szybkim ruchem stopy kapitalnie związał dwóch rywali i wyłożył piłkę na strzał Brozoviciowi, który jednak fatalnie spudłował. Zamiast wybuchu radości przed przerwą było jednak łapanie się za głowę. Tuż po sytuacji Brozovicia Brazylijczycy kapitalnie rozegrali piłke przed polem karnym, przejął ją Neymar i chyba uznał, że skoro nie da się pokonac Livakovicia strzałem, to trzeba go minąć. Tak też zrobił i skierował piłkę do pustej bramki. To nie był jego wybitny występ, momentami mógł irytować i wydawało się, że Tite powinien wręcz ściągnąć go z boiska, ale najwyraźniej selekcjoner czekał na moment błysku geniuszu swojej gwiazdy. No i się doczekał. Bardzo zmęczeni Chorwaci ambitnie ruszyli do odrabiania strat, ale ciężko było im się przebić przez cofniętych Brazylijczyków, którzy skupiali się już tylko i wyłącznie na tym, by nie wypuścić z rąk cennego wyniku. Tego skupienia zabrakło jednak w 117. minucie. Chorwaci łatwo przejęli piłkę na swojej połowie i ruszyli z błyskawiczną kontrą. Perisić podniósł głowę i znalazł podaniem Petkovicia, który z zimną krwią wyrównał. Jeśli pojęcie "pokaz charakteru" miałoby być drużyną piłkarską, to grałoby w koszulkach z biało-czerwoną szachownicą. Chorwaci wygrali grę nerwów Chorwaci tak mocno walczyli o to, by utrzymać się w tym meczu, że nie widzieli innej opcji niż zakończenie go po swojej myśli. Widać to było po wykonywanych przez nich rzutach karnych, bo każdy z nich strzelał bardzo pewnie, na czele z maestro, Luką Modriciem. Tego z kolei nie można było powiedzieć o Rodrygo, którego powstrzymał Livaković, a przede wszystkim Marquinhosie, którego wyraźnie zjadła presja i posłał piłkę w słupek. Chorwacja drugi raz z rzędu melduje się w strefie medalowej, tym razem z chęciami, by zakończyć ten turniej ze złotem. Wielką rzecz już zrobił Zlatko Dalić i jego piłkarze, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że największe jeszcze przed nimi.