Gdy w 2002 r. reprezentacja Chin zagrała na mistrzostwach świata w Korei Płd. i Japonii wydawało się, że "państwo środka" na stałe zagości na największej imprezie świata, mimo że w turnieju poniosło trzy porażki, notując bilans bramkowy 0:9. Za Chinami przemawia demografia - są najliczniejszym państwem świata oraz ogromne pieniądze - nie jest dla nich problemem nabyć know-how. W tamtejszej lidze grali bądź grają tak znamienici zawodnicy jak: Javier Mascherano, Marko Arnautović, Axel Witsel, Marouane Fellaini, Graziano Pelle oraz Polacy: Krzysztof Mączyński i Adrian Mierzejewski. W pewnym momencie postawili mocno na holenderską szkołę trenerską - w Chinach pracował m.in. Marek Kujach polski trener bramkarzy, który był skautem Ajaksu Amsterdam i osiadł w Holandii. W wywiadzie Kujach mówił nam o realiach panujących za "wielkim murem" po wybuchu epidemii COVID-19. Bo przecież światowa pandemia COVID-19 rozpoczęła się właśnie w chińskim regionie Wuhan. Obecnie historia zatoczyła koło, bo o ile świat poradził sobie z koronawirusem, to niektóre części Chińskiej Republiki Ludowej wciąż objęte są "lockdownem", normą są codzienne testy, a nowe przypadki zachorowań sięgają 28 tysięcy dziennie. Obywatele mają już dość i wybuchają masowe protesty, ostatni miał miejsce w zachodnim regionie Xinjiang po tym jak 10 osób zginęło w pożarze budynku, objętego "lockdownem". Jak to w państwie totalitarnym, władza stara się kontrolować przekaz, który idzie do społeczeństwa. Dotyczy to także wydarzeń mających miejsce poza granicami Chin, jak piłkarskie mistrzostwa świata w Katarze. Chińskie telewizje SBS i CCTV transmitują mecze z 32-sekundowym opóźnieniem. Wszystko po to, by widzowie za murem nie widzieli kibiców, którzy na trybunach są bez masek i dobrze się bawią. Chińczycy mają myśleć, że COVID-19 wciąż panuje na całym świecie, a "lockdown" jest powszechny. Zamiast tego rządowe media podkreślają, że chińskie produkty są dostępne w Katarze - od stadionu w Lusail, po autobusy wożące kibiców, a nawet klimatyzację oraz...pandy sprowadzone z Chin na Półwysep Arabski. W mediach społecznościowych furorę zrobił list otwarty, który stawiał pytanie czy "Chiny i Katar na pewno znajdują się na tej samej planecie". List został szybko zdjęty przez cenzurę. Maciej Słomiński, INTERIA