27-letnia Polka, brązowa medalistka mistrzostw świata w Londynie w 2017 roku, a także trzecia zawodniczka na igrzyskach w Tokio, rzucała już w tym roku ponad 75 metrów. W ostatnich dwóch startach przed rywalizacją w Eugene uzyskiwała przeciętne wyniki, ale i tak powyżej 71 metrów. Aby wywalczyć pewny awans do finału, dziś trzeba było rzucić 73,50 m. Tymczasem wiele zawodniczek miało z tym olbrzymi problem. Zaledwie cztery dorzuciły młotem do tego punktu. Już po występie zawodniczek z grupy A było niemal pewne, że awans do finału powinna dać odległość w okolicach 71,50 m. Czyli taka, którą Malwina Kopron osiągała regularnie, także na treningach. Malwina Kopron poza finałem rzutu młotem W grupie B od razu, w pierwszej próbie, 74,37 m uzyskała jedna z faworytek, Amerykanka Brooke Andersen. Malwina Kopron zaczęła bardzo kiepsko, bo tak należy ocenić rzut na odległość 68,46 m. Kluczowa była druga próba, mogła być jak u Pawła Fajdka, rekordowa. Tymczasem Kopron miała próbę nieliczoną, a w ostatniej szansie, bardzo już nerwowej, poprawiła się tylko nieznacznie - na 70,50. Już wtedy wiedziała, że nie znajdzie się w finale, bo licząc obie grupy, był to 14. wynik. Ostatecznie skończyła zmagania na 15. pozycji, do awansu zabrakło zaledwie 38 cm... Powtórzyła się więc sytuacja z poprzednich mistrzostw świata w Katarze, gdy Kopron w eliminacjach rzuciła zaledwie 70,46 i była pierwszą zawodniczką, która nie uzyskała awansu do ścisłego finału. Wtedy jednak w walce o podium mieliśmy Joannę Fiodorow, ostatecznie srebrną medalistkę mistrzostw świata. Tym razem finał odbędzie się bez Polek.