Kiełbasińska miała w Eugene biegać także mikście na 4x400 m i w sztafecie kobiecej. Start Polaków w pierwszej konkurencji zakończył się burzą wokół kadry. Zawodniczka przedstawiła swój punkt widzenia w oświadczeniu, powołując się na obiecany start tylko w biegu finałowym. W jej ocenie to sztab nie zapoznał się na czas z nowymi przepisami, umożliwiającymi tylko jedną zmianę w składzie przed finałem, a ona nie przygotowywała się przed MŚ na aż tyle biegów. Po tygodniu emocje opadły i Kiełbasińska miała wystartować w finale żeńskiej sztafety 4x400 m. Polki biegnące w eliminacjach bez niej i Natalii Kaczmarek — najszybszych w tym roku — jednak odpadły i nie awansowały w ogóle do bezpośredniej walki o medale. - Jest mi mega-, megaprzykro. Sądzę, że wszystkie, jadąc na te mistrzostwa, myślałyśmy o medalu. On był w naszym zasięgu. Szczególnie gdy weźmie się pod uwagę nasze indywidualne wyniki, to trudno było o tym nie myśleć. Jest niesamowity żal, że to się tak potoczyło. Często tak jest, że jakieś szanse się mogą nie powtórzyć. Jest mi z tego powodu żal i przykro, bo byłam przygotowania na bieganie w sztafetach - podkreśliła. Lekkoatletyczne MŚ. Anna Kiełbasińska nie miała na celu obrażać kogokolwiek Przyznała, że w sprawie startu w mikście powiedziała po prostu prawdę i przedstawiła, jak było. Nie miało to na celu obrażenia kogokolwiek. - Nie mogę winić i nie winię ani nie mam nic za złe dziewczynom. Powinno się zachowywać tak jak jest w umowie i ciężko jest potem ponosić konsekwencje czegoś, do czego nie jesteś przygotowany - powiedziała. W jej ocenie grupa dziewcząt biegających 400 m się pozbiera. Sztafetę czeka też naturalna zmiana pokolenia. - Czy to będzie teraz, za rok, za dwa czy trzy lata, ciężko mi prorokować. Nie znam planów dziewczyn i nie mam zamiaru wypowiadać się za nie. Jest sporo młodych dziewczyn, które fajnie się rozwijają. Przede wszystkim dzięki nam widzą, że możliwe jest bieganie szybko 400 metrów i zdobywanie medali w sztafetach. To jest spore zaplecze, które będzie chciało kontynuować tę passę. Nigdy nie powiedziałam, że nie chcę być częścią tej grupy. Oczywiście, że chcę. Uważam jednak także, że nie należy winić zawodnika, że chce się rozwijać indywidualnie. W każdym starcie potwierdzałam minimum. Jestem wysoko w rankingu. Naturalne jest to, że chcesz - pracując na to cały sezon - z tego skorzystać. Nie uważam tego za nic złego. Są zawodnicy, którzy przyjeżdżają w innych konkurencjach indywidualnych i mają święte prawo rywalizować w swoich konkurencjach i nie są za to osądzani. Czemu ja mam nie móc? - pytała retorycznie. Dodała, że pokazała, że jest w stanie dostać się do indywidualnego finału na 400 m, co "nie jest najprostszą rzeczą". Lekkoatletyczne MŚ. Annie Kiełbasińskiej podobała się atmosfera imprezy Kiełbasińska stwierdziła też, iż Amerykanie przeprowadzili fajne mistrzostwa świata. - Cała atmosfera mistrzostw, to ilu ludzi przychodziło na każdą sesję — to bardzo mi się podobało. Było widać, że dla nich to jest święto. Ci ludzie wiedzą, po co tu są. Bardzo mi się podoba maskotka mistrzostw, która wszystkich rozbawia. Muszę taką kupić przed wyjazdem. Liczyłam, że będę miała jedną (za zdobycie medalu — PAP), ale jest jak jest. Podobało mi się także to, w jaki sposób medialnie Amerykanie promowali te mistrzostwa. Oni pokazali, jak można się bawić sportem - mówiła Kiełbasińska. W jej ocenie — właśnie o tę radosną stronę sportu, wykorzystywanie go do promowania aktywnego sposobu życia m.in. w mediach społecznościowych, bawienie się nim, chodzi. - To jest dla mnie ekstra. Taki ten sport powinien być. Przecież tak naprawdę nikt nas nie zmusza do robienia tego. Robimy to z własnej nieprzymuszonej woli, aby się tym bawić. Amerykanie pokazują, że można idealnie połączyć bardzo wysoki profesjonalizm z fajną zabawą - mówiła specjalistka od biegu na 400 metrów. Lekkoatletyczne MŚ. Anna Kiełbasińska ten obraz zapamięta do końca życia Kiełbasińska ma nadzieję, że po tych mistrzostwach w jej głowie zostanie tylko jeden obraz, gdy stała i czekała na wynik trzeciego półfinału na 400 m, aby dowiedzieć się, czy wejdzie do finału. - Gdy zobaczyłam, że weszłam do ósemki, to było takie czyste doświadczenie, które pewnie zapamiętam na całe życie. Nie jestem z reguły osobą, która jest mocno ekspresyjna na mecie. Nie krzyczę i nie robię jakichś takich rzeczy - opowiadała. Ten awans do najlepszej ósemki świata wynagrodził jej jednak wszystkie lata w sporcie, których nazbierało się już kilkanaście. - Mogłam dawno nie być w lekkiej, a to był ten moment, w którym wiedziałam, że warto to robić. Miałam olbrzymią satysfakcję, że warto było podejmować dla niektórych kontrowersyjne decyzje, np. o zmianie trenera na zagranicznego. Sport to więcej niż połowa mojego życia. To jest mój osiemnasty sezon, więc jak sport może nie być dla mnie ważny. Kocham widzieć takie obrazki jak dzisiaj w finale na 800 m pań, czy rekord świata w półfinale na 100 m ppł. Widzę jak moi znajomi, z którymi trenuję, się rozwijają, idą do przodu, robią super wyniki. To jest niesamowite. Ktoś się poświęca w 100 procentach, a potem dostaje nagrodę - zaznaczyła. Z Eugene Tomasz Więcławski