Na mistrzostwach świata w Planicy nie zabrakło niespodzianek - tych miłych i mniej miłych. Polscy kibice mieli okazję przyjemnie się zaskoczyć podczas konkursu indywidualnego na skoczni normalnej. 13. po pierwszej serii Piotr Żyła oddał fenomenalny, rekordowy skok, który wywindował go na najwyższy stopień podium. Z kolei rozczarowaniem była frekwencja podczas zawodów. Przez większość MŚ wyglądała naprawdę mizernie, obiekty świeciły pustkami. Powodów takiego stanu rzeczy doszukiwano się głównie w zbyt wysokich cenach biletów ustalonych przez organizatorów oraz w mało natężonej promocji wydarzenia. To nie przeszło bez echa. "Kiedy są mistrzostwa świata i pustki tak świecą na trybunach, jest to bardzo dziwne uczucie. Konkurs na normalnej skoczni to zawody z jedną z najmniejszych frekwencji w tym sezonie. Wygląda na to, że organizatorzy źle dobrali sposób wyceny biletów. Myślę, że to wielka szkoda, że mistrzostwa świata nie stały się festiwalem folkloru, jakiego można się było spodziewać. Rozmawiałem o tym m.in. ze Słoweńcami i Stefanem Kraftem. Myśleliśmy, że będzie tu więcej ludzi" - mówił Halvor Egner Granerud. Tomi Trbovc, kierownik ds. komunikacji MŚ w Planicy, przyznawał, że on i pozostali Słoweńcy są zaskoczeni sytuacją. "Liczba widzów nie jest taka, jaką byśmy chcieli. Ale to wynika z wielu czynników. To mistrzostwa, które trwają dwa tygodnie. Słoweńcy pracują w ciągu tygodnia. Spodziewaliśmy się więcej ludzi w weekendy, ale tutaj też nie spełniły się nasze oczekiwania. Musimy wszystko wspólnie przeanalizować po imprezie, aby zobaczyć, czy nie popełniliśmy błędów. Musimy przyjrzeć się między innymi temu, jak promowaliśmy się w Skandynawii, Austrii i Polsce. To są dla nas ważne rynki" - wyjaśniał dla Dagbladet. Na podsumowanie decyduje się teraz Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich. W najnowszej rozmowie ze słoweńskim "Dnevnikiem" opowiada o swoich odczuciach dotyczących marnej frekwencji. "Nie byłem zszokowany, ale rozczarowany. Wiem z własnego doświadczenia, kiedy byłem zaangażowany w organizację Mistrzostw Świata Predazzo, jak trudno jest ludzi przyciągnąć. Spędziliśmy wiele godzin zastanawiając się, jaka powinna być cena biletu. Dla każdego organizatora najlepiej mieć pełne trybuny. Jeśli tak nie jest, praca włożona w przygotowanie imprezy nie zostanie zauważona. Mimo to uważam, że zawody w Planicy były fantastyczne" - tłumaczy. Kapitalna wiadomość ws. Kamila Stocha i Piotra Żyły. Na takie słowa czekali kibice! Wątpliwości po złocie dla Piotra Żyły. Sandro Pertile odpowiada: "Wiatr sprawiał nam pewne problemy" Po tym, jak Piotr Żyła niespodziewanie sięgnął po złoto na MŚ w Planicy, ruszyła lawina spekulacji i wątpliwości. Podnoszono argumenty o "loteryjności" zawodów. Niektórzy przekonywali, że - przez wzgląd na szybko zmieniające się warunki - nie były one do końca sprawiedliwe. Dopatrywali się nieprawidłowości. "Trudno patrzeć obiektywnie, kiedy trzeba przeskoczyć rekord skoczni, aby objąć prowadzenie. Coś tu było nie tak. Korytarz wiatrowy rozciągał się od dwóch metrów pod wiatr do dwóch metrów z tyłu. O miejscu w klasyfikacji nie decydowali sami zawodnicy, ale także inne czynniki" - oceniał trener słoweńskiej kadry, Robert Hrgota. Pertile przychyla się do tezy, że początkowo czynniki zewnętrzne dawały się we znaki. "Ze sportowego punktu widzenia wiatr sprawiał nam pewne problemy w pierwszym tygodniu, ale teraz, pod koniec, pogoda była znacznie bardziej stabilna i widzieliśmy najlepsze występy skoczków" - wyjaśnia. Pod adresem jury padały różne zarzuty. Część osób krytycznie oceniała ich pracę. Co na to dyrektor PŚ? Stara się ich bronić. Mówi o zaufaniu. "Całkowicie ufam moim kolegom i wierzę, że wszystkie zawody przeprowadzili najlepiej, jak potrafili. Musimy zdać sobie sprawę, że wiatr jest czymś, czego nie możemy kontrolować. Stale ulepszamy kompensację wiatru i jest to narzędzie, które sprawia, że ten sport jest bardziej sprawiedliwy niż kiedyś. Jury zawsze stara się działać na rzecz konkursu, a nie jednego kraju" - deklaruje. I tłumaczy, skąd krytyka. Całkowicie rozumie jej mechanizm. Chodzi o specyfikę zawodów. Amman ostrzega Stocha i Żyłę. "Po 35. roku życia robi się coraz ciężej" Gorące dyskusje nad kombinezonami skoczków. Rozwiązanie? "Od kilku tygodni rozwijamy skaner do pomiaru ciała 3D" W rozmowie z "Dnevnikiem" padł też temat kombinezonów skoczków. Dziennikarz postawił tezę, wedle której reprezentacje różnych krajów szukają luk w przepisach, by wdrażać nowe rozwiązania, które zapewnią im przewagę nad resztą stawki. Sandro Pertile zapewnia, że "Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) jest świadoma tego problemu". I testuje coś, co mogłoby pomóc w rozwiązaniu sprawy. "Mogę powiedzieć, że od kilku tygodni rozwijamy skaner do pomiaru ciała 3D. Celem jest przetestowanie go po raz pierwszy na wiosnę, ale musimy sprawić, by był w stu procentach niezawodny i upewnić się, że jest tym, czego potrzebujemy. Chcemy, aby skaner pozwolił nam porównać sylwetkę zawodnika bez kombinezonu i z kombinezonem. W ten sposób łatwo byłoby ocenić, czy strój zawodnika mieści się w granicach tolerancji określonych przez przepisy" - zdradza. W tym kontekście przywołano przykład Timiego Zajca, który podczas konkursu drużyn mieszanych w Willingen skoczył aż 161,5 m. Nie ustał próby i spadł z dużej wysokości. Oberwało się sędziom, którzy puścili skoczka w - według oceny części ekspertów - niebezpiecznych warunkach. Według słoweńskiego dziennikarza do sytuacji mógł przyczynić się też właśnie obszerniejszy kombinezon zawodnika. Okazuje się, że FIS skrupulatnie przeanalizował przypadek. "Boczny wiatr na skoczni nie był zbyt silny, cały czas monitorowaliśmy sytuację. To prawda, że kilka razy byliśmy na granicy, ale możemy sobie na to pozwolić, ponieważ nasz sprzęt do kontroli pogody jest znacznie bardziej dokładny niż kilka lat temu. Było wiele zbiegów okoliczności, które wydarzyły się z Timim, a które udało nam się rozgryźć. Oglądaliśmy jego wideo i mieliśmy okazję zobaczyć siłę wiatru podczas jego skoku. Na zielonym świetle miał trzy metry wzniosu na sekundę, co było w korytarzu jury. Gdy tylko dotarł do progu, wiatr wzmógł się do pięciu metrów na sekundę. Istnieje jeden procent szans, że stracimy kontrolę nad tym, co się dzieje. Na szczęście Timi Zajc ma fantastyczne umiejętności. Dał radą, a teraz jest mistrzem świata, bardzo się cieszę, że nie doznał wtedy kontuzji" - twierdzi Pertile. Dodaje, że trzeba mieć świadomość szczególności skoków. Afera w Planicy zmieniła mistrza świata! Timi Zajc wspomina wykluczenie z kadry Nadciąga rewolucja w skokach narciarskich? Sandro Pertile mówi o mobilnej skoczni Włoski działacz został zapytany również o plany na rozwój skoków narciarskich. Te są imponujące i dalekosiężne. Chciałby, aby w przeciągu najbliższych 10 lat skoki stały się sportem bardziej globalnym. Dziś uzależnione są głównie od Europy, gdzie cieszą się największą popularnością. "W tej chwili jesteśmy zbyt uzależnieni od europejskich sponsorów i europejskiego kalendarza. Jeśli skoki mają osiągnąć nowy poziom popularności, muszą stać się bardziej globalne. Jesteśmy zależni od około 160 milionów widzów na rynku europejskim. W tym roku wróciliśmy do Japonii, która jest bardzo ważnym krajem w skokach narciarskich. Po dwudziestu latach po raz kolejny zorganizowaliśmy konkurs Pucharu Świata w Ameryce. W tym samym czasie zyskaliśmy potencjalne 300 milionów nowych widzów" - chwali się. Jest jednak pewien zasadniczy problem, z którym musi zmierzyć się środowisko. Chodzi o globalne ocieplenie. Jak ocenia Sandro Pertile, już teraz z tego powodu są trudności z przygotowaniem skoczni na początku zimy. Jako dobre rozwiązanie przywołuje przykład konkursu w Wiśle. Przeprowadzono go na igielicie. "Tegoroczne testy w Wiśle w Polsce były zdecydowanie ciekawe i otwierają przed nami nowe możliwości. Ale wraz z ciągłym ociepleniem dążymy również do bardziej nowoczesnych rozwiązań. Musimy zdać sobie sprawę, że skoki narciarskie to nie to samo co narciarstwo alpejskie czy biegi narciarskie, gdzie sprzedaje się również sprzęt dla zwykłych śmiertelników. Skoki narciarskie bardziej przypominają koncert lub pokaz. Musimy zapewnić ludziom rozrywkę" - opowiada dyrektor PŚ. I deklaruje, że być może w przyszłości wprowadzona zostanie mobilna skocznia, którą szybko można "postawić" i pokryć bardziej nowoczesnym igielitem. "Wtedy taka skocznia narciarska mogłaby być prezentowana w centrach dużych miast. Rywalizacja w Dubaju lub w centrum Las Vegas z pewnością byłaby czymś, czego rozpaczliwie potrzebują skoki narciarskie" - podsumowuje. Rosjanie burzą się po mistrzostwach świata w Planicy: "To zabija sport". Na tym nie poprzestają