Konkurs zapowiadał się pasjonująco i już pierwsza grupa skoczków to potwierdziła. Piątka najmocniejszych zespołów zmieściła się pomiędzy zaledwie 6,1 punktu. Prowadząca Norwegia miała tylko 1,8 pkt przewagi nad drugą Polską. Udany początek podopiecznym Thomasa Thurnbichlera zapewnił Kamil Stoch, skacząc aż 136 metrów. Sytuację nieco pogorszył Piotr Żyła po brzydkim stylowo locie na 131,5 metra. 36-latkowi falowały narty, miał także spore problemy przy lądowaniu. "Orły" spadły przez to na czwartą lokatę, choć straty punktowe w czołówce w dalszym ciągu pozostawały niewielkie. Sprawy skomplikowały się mocniej po trzeciej kolejce, w której Aleksander Zniszczoł osiągnął zaledwie 122 metry. Polacy spadli wtedy na piątą pozycję, do prowadzących Słoweńców tracąc niemal 24 punkty, a do trzecich Norwegów ponad 17. Na ratunek próbował przybyć w czwartej grupie Dawid Kubacki. Zanotował 137 metrów, jednak nawet tak daleki lot nie był w stanie znacznie zredukować tych wysokich strat. Na półmetku Polacy byli tylko dwa punkty za Niemcami, ale do strefy medalowej tracili aż 14,1 pkt. Na prowadzeniu byli reprezentanci gospodarzy o niemal 10 pkt przed Norwegią. Na początku rundy finałowej sygnał do ataku dał Stoch. Jego próba na 135. metr pomogła wyprzedzić Niemców oraz przybliżyła do trzecich Słoweńców do 11,3 pkt. Zawodnicy Roberta Hrgoty spadli o dwie lokaty przez słabszy skok Lovro Kosa, a na pierwszą wskoczyli Norwegowie za sprawą świetnego Johanna Andre Forfanga. W drugiej kolejce Żyła skoczył 133 metry i powiększył przewagę nad naszymi zachodnimi sąsiadami do aż 12,8 pkt, ale najważniejsi rywale lecieli dalej, czego efektem było 17,5 pkt straty "Orłów" do strefy medalowej. Słowenia wróciła na prowadzenie o 0,2 pkt nad Norwegią i 2,3 pkt nad Austrią. W trzeciej grupie z dużo lepszej strony niż w pierwszej serii pokazał się Zniszczoł, poprawiając się o 9,5 metra (131,5 m). Nie pozwoliło to jednak na dokonanie przewrotu w klasyfikacji, bo przeciwnicy nie zamierzali obniżać swojego poziomu. Na kolejkę przed końcem Polacy tracili 17,1 pkt do trzecich Austriaków. Z kolei Słoweńcy mogli się zacząć przygotowywać do dekoracji, bo Timi Zajc pozwolił im osiągnąć 10,5 pkt przewagi nad drugimi Norwegami. W ostatniej grupie Thurnbichler próbował wszystkiego - obniżył rozbieg Kubackiemu aż o dwa stopnie. Ryzyko się jednak nie opłaciło, bo wicelider Pucharu Świata wylądował zbyt blisko (128,5 m), by odebrać rekompensatę z tego tytułu. "Biało-czerwoni" wyprzedzili ostatecznie Niemców o zaledwie 1,4 pkt. W czołówce nie doszło już do żadnych przetasowań. Stefan Kraft, Halvor Egner Granerud i Anze Lanisek wypełnili swoje główne zadania. Trybuny oszalały - Słowenia została mistrzem świata o 12,9 pkt przed Norwegią i o 39,5 pkt nad Austrią. To prawdziwy nokaut. Z Polakami wygrali o niemal 50 punktów.