Kilka dni temu Izabela Marcisz odpadła w ćwierćfinale sprintu techniką klasyczną w mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w Planicy. Jury uznało, że Polka była winna upadku Niemki Viktorii Carl. Nasza zawodniczka została zdyskwalifikowana. W tej sytuacji Marcisz została przesunięta na 30. miejsce, a na 23., które pierwotnie zajęła nasza biegaczka, sklasyfikowana została Niemka. - Obejrzałam jeszcze raz film z tego zdarzenia i - moim zdaniem - nie było żadnego kontaktu fizycznego. Niemka sama włożyła sobie kije pomiędzy swoje nogi. Złożyliśmy jednak protest, bo nie uważam, by to była moja wina, ale niestety został on odrzucony - powiedziała Marcisz w rozmowie z Interia Sport. Niedawno Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) zmieniła przepisy i w przypadku walki ramię w ramię - jak to miało miejsce tutaj - wina rozkłada się po 50 procent. Z decyzją jury nie zgadzał się też Lukas Bauer, trener polskiej kadry. - Widziałem film z tego zdarzenia i był to "incydent wyścigowy". Jury uznało jednak, że to Iza przeszkadzała rywalce, doprowadzając do jej upadku. Z mojego punktu widzenia dowód nie był jasny, ale decyzja została podjęta - mówił Czech w rozmowie z Interia Sport. Izabela Marcisz ma żal. Trener Lukas Bauer wyjaśnia Marcisz teraz przyznała, że ma żal o całą sytuację do PZN. Związek miał bowiem 72 godziny - od decyzji jury o dyskwalifikacji - na odwołanie się od tej decyzji. - Szkoda mi trochę tego sprintu. Jest mi przykro, że Polski Związek Narciarski nie zawalczył o mnie. Sprawa powinna być wygrana i to byłby dla mnie życiowy wynik. Na dodatek w sprincie, który nie jest moją najmocniejszą stroną - powiedziała Marcisz na zakończenie MŚ. O wyjaśnienie sytuacji poprosiliśmy trenera Bauera, który przyznał: - Mieliśmy szansę na odwołanie, ale nie było to takie proste. Ten krok jest bardzo skomplikowany i trzeba mieć przede wszystkim niezbity dowód. Tymczasem nie mieliśmy dobrego wideo z tego biegu. Przy pierwszym proteście, jaki składaliśmy, widzieliśmy wszystkie zapisy wideo, jakie udostępniła nam FIS. Nie była to najlepsza jakość. To powodowało, że nie było dokładnie widać tej sytuacji. Zrobiliśmy naprawdę wszystko, co mogliśmy. Dopiero po czterech dniach znaleźliśmy dobry zapis wideo i tam ewidentnie było widać, że to był "incydent wyścigowy" i Iza nie była w żaden sposób winna. Była zatem szansa na utrzymanie jej na 23. miejscu. Wysłałem wszystkie dokumenty do FIS wraz z argumentami, ale najpewniej nikogo to już nie interesowało, bo było to po terminie. Nie zaszkodziło jednak spróbować. Z Planicy - Tomasz Kalemba, Interia Sport