Piotr Żyła, jako jedyny z Biało-Czerwonych, nie wypadł poza "10". W pierwszym treningu był trzeci, w drugim - dziewiąty, a w trzecim - czwarty. Wygląda zatem na to, że kłopotach w Lake Placid nie ma już śladu i wiślanin jest gotowy do obrony złota sprzed dwóch lat z Oberstdorfu. Piotr Żyła był wyczerpany, ale wrócił do siebie Chyba jest zadowolenie po takich skokach, jak te w czwartek? - Tak. To był taki dzień na to, by poczuć tę skocznię. Jestem zadowolony, bo jak na mnie, to było nieźle (śmiech). Po występach w Lake Placid był pewien niepokój o pana dyspozycję. - Trochę mnie tam przymęczyło. Zmiana czasu dała znać o sobie. Jeszcze gorzej było po powrocie. Dobrze, że był czas na odpoczynek, bo potrzebowałem tego. Było fizyczne zmęczenie, a za tym leciało już wszystko - mental i technika na skoczni. Teraz znowu fajnie się czuję. Mam teraz w sobie dużo wewnętrznego spokoju. Peselu nie da się oszukać? - Niestety, co zrobić. Dlatego trzeba szanować energię. W Stanach Zjednoczonych po przebudzeniu miałem tak czerwone oczy jak chomik. Było ogromne zmęczenie, a wtedy nic nie wychodzi. Nawet na urlopie mi się nie zdarza być tak zmęczonym (śmiech). Obiad o dziewiątej rano Treningi w Planicy zaczynaliście bardzo wcześnie, bo o 12.30. Pan nie lubi tej pory. - Obiad jednak zdążyłem zjeść. O godzinie dziewiątej rano. Mam kuchnię, to sobie coś przygotowałem. Dzięki temu była energia. To śniadanie było na kolację? - Nie. Śniadanie było punkt siódma. Piotr Żyła: mogę wiele zdziałać Jest dreszczyk emocji przed występem, bo to pan wygrał ostatnie mistrzostwa świata na normalnej skoczni? - Staram się jednak na spokojnie podejść do tego wszystkiego i koncentruję się na tym, co mam do zrobienia. Wiem, że mogę dużo zdziałać, ale nic na siłę. Normalna skocznia w Planicy to przyjemny obiekt do skakania? - Myślę, że tak. Jak mam dobre samopoczucie, to żadna skocznia nie jest mi straszna. Oczywiście poza tą w Innsbrucku. W Planicy - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport