Nie można odmówić chęci organizatorom, bo naprawdę starają się, jak mogą. Próbują wszystkiego, by uratować imprezę, jaka za kilka dni się zakończy. O ile brak kibiców na trasach biegowych czy na skoczni narciarskiej można wytłumaczyć wysokimi cenami biletów, o tyle nie da się wytłumaczyć tego, że na ceremonii medalowej w centrum miasta była garstka ludzi, choć wstęp na wydarzenie był darmowy. Sztaby i dziennikarze uratowali imprezę Gdyby nie sztaby poszczególnych reprezentacji i dziennikarze, to na głównym placu Kranjskiej Gory byłoby naprawdę pusto. Owszem, ceremonia dekoracji części skokowej z Piotrem Żyłą była dopiero o godz. 22.00. Ale tego przecież nie wymyśliły media, ale sami organizatorzy. W ogóle zresztą nie pamiętam sytuacji, by przesunąć takie wydarzenie aż o trzy dni, choć same zawody odbyły się w terminie. Na ceremonii medalowej w Zhangjiakou rok temu medal olimpijski odbierał Dawid Kubacki. Wydaje się, że choć to były straszliwie restrykcyjne igrzyska z powodu pandemii koronawirusa, to jednak pod sceną było o wiele więcej osób na "balu maskowym", niż teraz w centrum Kranjskiej Gory. Strasznie żal jest mi organizatorów mistrzostw świata w Planicy. Przyznam szczerze, że jadąc do Słowenii, nastawiałem się na świetną imprezę sportową z niesamowitą atmosferą. Bliskość Włoch, Austrii, Niemiec pozwalała myśleć o tym, że będzie to wielkie sportowe święto. Wyszła wielka kiszka, ale Słoweńcy sami są sobie winni, bo jednak mocno przesadzili z cenami, a dopiero w trakcie mistrzostw świata zaczęli spuszczać z tonu. Za to już ostrzę sobie zęby na kolejne mistrzostwa świata. Te za dwa lata odbędą się w Trondheim. I już z góry można założyć, że to będzie niesamowicie. Z Planicy - Tomasz Kalemba, Interia Sport