Tomasz Czernich: Rozmawiamy tuż po pańskim występie w wyścigu długodystansowym na Monzie. Jakie są odczucia po tej rywalizacji? (Zespół Prema Orlen Team zajął szóste miejsce - przyp.red.). Robert Kubica: Mieliśmy bardzo mocną pierwszą część wyścigu. Zastosowaliśmy inne podejście, jeśli chodzi o strategię doboru opon i to dało nam przewagę nad konkurencją. Po trzech godzinach prowadziliśmy, nie tylko w tych zawodach, ale i wirtualnie w klasyfikacji generalnej. Neutralizacja w połowie wyścigu pokrzyżowała nam jednak plany. Samochód bezpieczeństwa "zbił" stawkę w najgorszym dla nas momencie. Mieliśmy już dość zużyte opony, podczas gdy inne ekipy niedługo wcześniej zdążyły je wymienić. W efekcie tego po wznowieniu zmagań Lorenzo (Colombo, partner Kubicy w zespole - przyp. red.) stracił kilka miejsc przed pit-stopem. Kiedy ja wsiadłem za kierownicę, byliśmy pod koniec pierwszej dziesiątki. Staraliśmy się nadrabiać i to się udawało, choć wyprzedzanie na Monzy nie jest łatwe. Niestety, popełniłem mały błąd, za który zapłaciliśmy. Może pan wyjaśnić, co dokładnie się stało? Dohamowując do pierwszej szykany zblokowałem tylne koła. Nic by się nie wydarzyło, gdyby przede mną nikogo nie było. Niestety, lekko uderzyłem w jednego z rywali w momencie, gdy skręcał. Jego pojazd się obrócił, a my dostaliśmy karę przejazdu przez aleję serwisową. To oznaczało stratę około 20 sekund, a wyścig znów stał się dla nas bardzo trudny. Liczyliśmy, że uśmiechnie się do nas szczęście w postaci kolejnej neutralizacji, ale tak się nie stało. Podsumowując: Przyzna pan, że jest rozczarowany, czy może bardziej rozgoryczony zmaganiami na Monzie? Szczerze mówiąc... takie są wyścigi. Nad niektórymi rzeczami nie ma się kontroli. Na Monzy wyprzedzaliśmy naprawdę mocne załogi. Kilka z nich traciło już minutę, co w zasadzie jest nie do odrobienia, ale cóż, mieliśmy sporo pecha. Byliśmy w stanie skończyć na podium, finiszowaliśmy na szóstym miejscu. Na pewno mój mały błąd nie pomógł. Na przestrzeni dwóch lat, od kiedy rywalizuję w wyścigach długodystansowych był to tak naprawdę jedyny, jaki popełniłem. Podsumowując: odczucia są mieszane, ale trzeba iść do przodu. Skupić się na tym, nad czym mamy kontrolę. Jakie są plany na kolejne tygodnie? Wędrujecie już z zespołem myślami do kolejnej odsłony rywalizacji, w Japonii? Na ile pana plany krzyżować się będą ze światem Formuły 1? Przede mną sporo weekendów F1, na których będę. Pojawię się we Francji i na Węgrzech. W sierpniu, kiedy nadejdzie czas na letnią przerwę ja będę mieć kilka innych rzeczy do zrobienia. Naturalnie, trzeba będzie się przygotować też do rywalizacji długodystansowej w Japonii. Fuji to tor, który lubię. Mam z niego dobre wspomnienia, bo uważam, że w 2008 roku to właśnie tam zaliczyłem swój najmocniejszy weekend wyścigowy w Formule 1. Nie wygrałem, byłem drugi, ale miłe wspomnienia pozostały. Miejmy nadzieję, że we wrześniu znów będziemy tam w dobrych humorach. Robert Kubica: Więcej czasu spędzam na oglądaniu transmisji kolarskich, niż wyścigowych Tor Fuji w ubiegłym roku był areną olimpijskich zmagań - kończyły się na nim kolarskie wyścigi ze startu wspólnego. Jako fan tego sportu śledził Pan te zmagania? Jasne. Często oglądam kolarstwo. Więcej czasu spędzam na oglądaniu transmisji kolarskich, niż wyścigowych. W tych drugich startuję, więc może stąd się to bierze. Igrzyska też śledziłem dokładnie, nie tylko same zmagania na Fuji, ale starałem się być na bieżąco z tym, co działo się każdego dnia. Czyli atak Michała Kwiatkowskiego w kluczowej fazie wyścigu i jego heroiczną walkę też pan widział? Naturalnie. Wiem, że pan również sporo czasu spędza na rowerze. Czy jest to forma treningu, czy raczej pasja i sposób spędzania wolnego czasu? Żartuję, że dla mnie czasu spędzonego na rowerze zawsze jest za mało. Coś w tym jest, że ciągle chce się więcej. W trakcie sezonu dużo podróżuję, pracuję, przez co niestety brakuje wolnych chwil na to, by wsiąść i ruszyć na szosie. Mówię "niestety", bo kolarstwo i rower sporo mi dały. Nie tylko, jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, ale również w okresie, który w moim życiu nie był łatwy. Myślę, że to właśnie kolarstwo pozwoliło mi wrócić na odpowiednią drogę, nie tylko w kwestii przygotowania fizycznego, ale i mentalnego. Zawsze powtarzam, że na rowerze nie trenuję. Ja nim po prostu jeżdżę. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego nie zabiorę się za "poważne" treningi, ale za każdym razem dochodziłem do wniosku, że moim celem jest przede wszystkim to, by spędzić fajnie kilka godzin, odciąć się od świata, przemyśleć pewne sprawy, spotkać się ze znajomymi, zobaczyć miejsca, do których normalnie nigdy bym nie dojechał... Bo kolarstwo to według mnie styl życia. Zdrowy styl życia, który naprawdę sporo daje. Gdy już się zacznie i spróbuje tego sportu, to zatrzymuje na dłużej. Wpada się w jego sieć. Myślę, że chyba każdy, kto jeździ przyzna panu rację. Nieraz próbowałem zrozumieć, co w tym jest. No bo poświęcasz temu sporo czasu, umówmy się - kolarstwo też kosztuje. I nie tylko o aspekt materialny mi chodzi, ale i o włożoną energię. I są momenty, gdy zastanawiasz się "po co ja to robię?", ale kiedy tylko trafią się dwa dni, w trakcie których nie wyjdziesz na rower, już ci tego brakuje. Z czystej ciekawości: W tym roku, ile pokonał pan na rowerze kilometrów? Mogę Ci sprawdzić, poczekaj chwilę... 6900 kilometrów. Myślałem, że mniej. Biorąc pod uwagę, że mamy lipiec to naprawdę sporo. Dużo "kręcę" w miesiącach zimowych. Styczeń i luty to moje najlepsze miesiące i wtedy też mam najlepszą, "kolarską" formę. Potem ona szybko spada, bo zaczyna się sezon sportów motorowych. W topowej dyspozycji byłem podczas lockdownu (śmiech). To był okres, gdy naprawdę cieszyłem się z tego, że jest rower. Spędziłem ten czas w Monako, a z domu wychodziłem raz w tygodniu - po zakupy. Trenażer był w użyciu regularnie. W świecie wyścigowym sporo się podróżuje, więc i w wielu miejscach miał pan zapewne okazję pojeździć na rowerze. Jest jakieś ulubione? W ostatnich latach zawsze latam na Teneryfę. Co roku jest jakiś inny plan, ale doszedłem do wniosku, że tamtejszy klimat robi swoje. Jeżeli ktoś nie lubi marznąć, to na początku roku nie ma lepszego miejsca. W lipcu jeżdżę z kolei w Dolomity, ale w tym roku zabieram obok szosy również rower elektryczny. Forma w ostatnim czasie spadła, a chcemy ze znajomymi spokojnie, "turystycznie" pojeździć, spędzić miłe chwile. Mam za to długą, naprawdę długą listę miejsc, w które chciałbym podjechać, podjazdów, które chciałbym zaliczyć. Są nawet takie bardzo blisko mnie, ale... trzeba mieć po pierwsze - formę, a po drugie - czas. Kończąc już: trwa Tour de France, musimy być na bieżąco, więc - kto pana zdaniem wygra? Ostatnie dni były dla mnie tak intensywne, że nie miałem czasu nawet zerknąć na klasyfikację, ale pewnie gdybym powiedział, że Tadej Pogacar, to pewnie za bardzo bym się nie pomylił (śmiech). No nie, brawo, jest wyraźnym liderem. Mam kilku znajomych, zawodowych kolarzy i zawsze im powtarzam, że wybrali sobie najgorszy sport jaki istnieje. Podziwiam ich. To, co robią, ich restrykcyjny styl życia zasługuje na wielkie uznanie. Każdy, kto miał choćby niewielką styczność z tym sportem ich podziwia.