Michał Ruszel, Sport.Interia.pl: Opuściłeś ostatnią rundę mistrzostw świata World Supersport po upadku na włoskim torze w Misano. Czy wszystko jest w porządku? Co tam się właściwie stało? Paweł Szkopek: - Wszystko jest w porządku. Kontuzja, której się nabawiłem, drobny uraz stopy, nie wykluczy mnie z dalszej części sezonu. Rokowania są dobre, jeśli chodzi o mój powrót do formy. Kość się połamała, to są popękania jak pęknięcia na porcelanie. Lekarze są pewni, że jeśli czegoś nie odwalę spektakularnego, to będę gotowy już na wyścigi na torze w Assen. Do końca sami nie wiemy, co się wydarzyło z hamulcami. Po wypadku, uszkodzeniu uległ zbiorniczek płynu hamulcowego. Zbliżając się do zakrętu numer dziewięć, przy prędkości około 200 km/h, zorientowałem się, że nie mam hamulców. Musiałem się ratować wjazdem w żwir, hamowałem mocno tyłem, leciałem bokiem. Podbiło mnie i dość mocno uderzyłem o ziemię. Stopę wygięło i lekko się uszkodziła, ale przynajmniej wiemy, że po wymianie hamulców motocykl odzyskał prędkości. Do tej pory moje prędkości mocno odbiegały na prostej od rywali, ale teraz się zbliżyły, dlatego nie mogę się doczekać na powrót na tor. Wyścigi, w których uczestniczysz, wiążą się z ogromnym ryzykiem. Motocykle są przed potencjalną kraksą praktycznie niechronione, tak samo jak ich kierowcy. Jak oswoiłeś się (lub nie) z świadomością takiego zagrożenia? - Nie wiem, czy się da z tym zaprzyjaźnić. Musimy być pewni tego, co robimy i tego, że przewracać się nie będziemy. Pomogła praca z psychologiem, podchodzę do tego spokojnie. Wiem, że im lepiej jestem przygotowany, to mniej błędów będzie popełnionych. Na usterkę techniczną nie możemy nic poradzić. To samo mogłoby mnie spotkać na ulicy, to się po prostu zdarza. Zagrożenia są wszędzie, staramy się być jak najbardziej profesjonalni. Jeśli się na tym koncentrujemy, to świat dookoła nie istnieje. Jestem tylko ja i mój motocykl, ten punkt hamowania, to wejście w zakręt, to odkręcenie gazu w tej danej sekundzie - nic poza tym się nie liczy. Skoro zaczęliśmy od ryzyka, to z pewnością nie jest ci już obce zasmakowanie jego skutków. Liczne kontuzje towarzyszyły twojej karierze. W sierpniu ubiegłego roku złamałeś kość udową i musiałeś przejść aż dwie operacje. Jakie były te najpoważniejsze urazy, jak do nich doszło, jakiego leczenia wymagały. Z jakimi dolegliwościami i bólem zdarzyło się mimo wszystko startować w wyścigach? - W mojej karierze ponad 20-letniej, kilka wypadków miałem i to dość poważnych. Trzy zdarzenia bardzo poważne, w 2009 roku prawie urwało mi rękę. Jak patrzyłem na kość, która wystaje mi przez kombinezon, to pomyślałem "O rany, w ten weekend to już na pewno nie wystartuje. Za dwa tygodnie... może dam radę". Wróciłem mocniejszy, wtedy świetnie się zaprezentowałem w sezonie 2010. Wygrałem walkę z wtedy aktualnym mistrzem świata Gwenem Giabbanim. Takie rzeczy dają pewność w to, że można się podnieść, jeśli tylko fizycznie jest ok. Druga taka kontuzja to dość mocno połamany piszczel. Jeszcze bez zrostu, ale z gwoździem śródszpikowym, po sześciu tygodniach wystartowałem podczas rundy w Aragon. Feralny był wypadek z poprzedniego roku, gdzie doznałem złamania kości udowej. Na początku myślałem, że urwało mi nogę, bo przy 200 km/h zahaczyłem o barierkę. Noga się złamała i na szczęście mi jej nie urwało. Myślałem jednak, że to koniec kariery. Wykonano operację i przekazano mi, że tak źle wcale to nie wygląda. Wiedziałem wtedy, że wrócę. Niewiele jest w stanie mnie złamać, determinacja pcha mnie do tego, żeby przełamywać kolejne granice. Ludzie, którzy mnie znają, mówią że mam jedną cechę, której nie ma nikt. Chodzi o tę determinację i parcie, po to by być lepszym. To bardzo miłe. Ból jest nieodłączną częścią tego sportu? Jakie najbardziej ekstremalne doświadczenia miałeś w trakcie swojej kariery? - Kilka razy w swojej karierze zrobiłem rzeczy spektakularne. Z dwoma złamanymi nadgarstkami zdobyłem kwalifikację do mistrzostw świata, wykręcając limit czasowy jako pierwszy Polak. Z pierwszym złamanym nadgarstkiem już pojechałem na rundę, a drugi złamałem już w drugim treningu. Na szczęście było to we Włoszech, gdzie są słynni lekarze. Doktor Costa zajął się mną, jechałem na zastrzykach przeciwbólowych, bo tylko ból mógł mnie ograniczyć. Faktycznie to wszystko zadziałało. Miałem bardzo podobne uszkodzenie śródstopia, podobne do tego, które mam w tej chwili. Tuż po tym wystartowałem w mistrzostwach Polski w 2006 roku. Ledwo wkładałem nogę do buta. Musiałem wystartować, bo brakowało mi punktów. Zostałem mistrzem Polski. Z tą nogą pojechałem też na 200-milowy wyścig do Stanów Zjednoczonych, to było duże wyzwanie. W 2019 roku na tydzień przed ośmiogodzinnym wyścigiem na torze Suzuka roztrzaskałem się o bandę. Motocykl też nie hamował, to był inny problem, chodziło o ciśnienie na klamce hamulca. Złamałem trzy żebra, pojechać tam nie było łatwo. 38 stopni w cieniu, 90 procent wilgotności, nie ma czym oddychać, a ze złamanymi żebrami jest jeszcze trudniej. Jechaliśmy ten wyścig we dwóch, a inne zespoły korzystały z trzech kierowców. Jak się zmienił świat wyścigów motocyklowych przez całą twoją długą karierą? Chodzi tutaj o zmiany technologiczne, na jakim motocyklu startowałeś w pierwszych wyścigach, jak ta maszyna ma się do tej, którą obecnie sterujesz? - Wiadomo, że nie zaczynałem od maszyn, którymi jeżdżę w tej chwili. Po raz pierwszy startowałem na pojemności 125, motocykle dwusuwowe, zupełnie inne niż czterosuwy. Nie ma hamowania silnikiem, zupełnie inna strategia jazdy. To ogromna różnica. Bardzo mocno zmieniły się opony. Przyczepności są teraz niewiarygodne. W Polsce nawet nie było żadnej twardości opon, dowiedziałem się dopiero po czterech latach jeżdżenia, pojechałem do Niemiec i okazało się, że coś takiego istnieje. Dzisiaj kierowcy i zespoły dysponują dobrym sprzętem, mamy dużo łatwiej. Kiedyś trzeba było dawać więcej z siebie. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, są dużo lepsze kaski i poduszki powietrzne. Mamy do tego dostęp, a 20 lat temu tego nie było. Może, gdzieś na świecie, ale w Polsce tego nie było. A co z zawodnikami, twoimi rywalami, ale też częściowo znajomymi czy kolegami. Młodzi motocykliści różnią się czymś od "starych wyg"? - "Millenialsi" to troszkę inni ludzie. Wszystko jest łatwiejsze, przez informacje, jakie można zdobyć. Kiedyś trzeba było wierzyć, że coś się uda i przeć na 120 %. Dziś przez dostęp i łatwość dostępu, nie ma w zawodnikach takiej motywacji. Tylko jednostki, które chcą się skądś wyrwać, albo coś udowodnić, lub są w jakiś sposób pchani do tego, są w stanie osiągnąć sukcesy. Jakie cele stawiasz sobie jeszcze w wieku 46 lat. Co pozostało do osiągnięcia, co sprawi, że poczujesz się spełniony? - 46 lat to tylko liczba, ja chcę być mistrzem świata. Pokonywanie samego siebie, pokonywanie kolejnych rekordów, to bardzo motywujące. Jestem najstarszym zawodnikiem w historii mistrzostw świata Superbike, który zdobył punkty wyścigowe. Mam nadzieje, że takich rekordów będę pobijał więcej. Skąd przepaść w zainteresowaniu sportami motorowymi w Polsce, czemu F1 ma swoje wierne i duże grono odbiorców, a motocykle stoją w cieniu? - Kubica był katalizatorem sukcesu Formuły 1 w Polsce, choć już wcześniej F1 była znana. O motocyklach ludzie niekoniecznie wiedzą, a wiele osób nie lubi motocykli, przez motocyklistów, którzy robią negatywną "robotę". Apeluję więc do was, żebyście "nie fisiowali" na ulicach, żebyśmy się szanowali wzajemnie. Jest też czynnik pieniędzy, F1 to ogromne fundusze. Samo widowisko wyścigów motocyklowych jest dużo ciekawsze do oglądania. Zawody są krótsze, wyprzedzamy się co chwilę, są efektowne wywrotki. Są igrzyska, leje się krew, ludzie chętnie to oglądają, gdy już do tego dotrą. Problemem jest dotarcie do szerszego grona odbiorców, za to odpowiadają media. Czy podczas kariery kiedykolwiek rozważałeś start w nieco innej dyscyplinie związanej ze sportami motorowymi np. w rajdach? Kilku znanych polskich sportowców taką właśnie drogę przeszło - Wiem o tym, że byłbym dobry w samochodach, bo kierowcy motocyklowi mają świetne wyczucie, jeśli chodzi o linię przejazdu. U nas nie ma miejsca na pomyłki i Valentino Rossi, czy na naszym podwórku Andrzej Lewandowski, to potwierdzają. Gdybym dostał taką propozycję startu w wyścigach samochodowych, to chciałbym spróbować i myślę, że dałbym radę. Jesteś mentorem wielu młodych polskich zawodników. Co możesz i próbujesz im przekazać? Jakich błędów sam byś nie popełnił z początków kariery, mając dzisiejszą wiedzę? - Doświadczenie jest rzeczą bezcenną. Błędy, które popełniałem, to raczej te w wyborze swojej drogi w karierze. Młodym zawodnikom mogę podpowiadać, co powinni zrobić, jakie serie wybierać, o czym myśleć. To bardziej trening z dziećmi, kształtujący ich świadomość i rozwój emocjonalny, niż sama praca trenerska. Dbam o to, by ich kariera przebiegała w miarę przyzwoity sposób, na podstawie złych doświadczeń, które zebrałem. Niejednokrotnie zapłaciłem frycowe, ja to już wiem, ja już zapłaciłem, teraz jestem w stanie ich przed tym uchronić. Dodatkowo kontakty, które mam na całym świecie pomagają, bo bez tego trudno się przebić.