Do wydarzeń, które mogły skończyć się wielką tragedią, doszło w poniedziałek, 11 listopada. Jednak dopiero teraz opinia publiczna dowiaduje się, że Tadeusz Błażusiak, światowa legenda motocyklowego enduro, sportowiec od lat mieszkający w Andorze, uległ potwornemu wypadkowi. Tadeusz Błażusiak uległ makabrycznemu wypadkowi. Brat relacjonuje Interii szczegóły "Publikuję to, aby dać znać całej społeczności offroadowej, że są ludzie na tyle niestabilni, iż celowo krzywdzą innych tylko dlatego, że nienawidzą motocykli. Oto, co mi się przydarzyło, jadąc ścieżką w drodze do mojego miejsca treningowego. Zaczepiłem o drut, który ktoś celowo zawiesił w poprzek ścieżki. Na szczęście jakoś zahaczyłem go pod kątem, wychodząc z zakrętu, więc oberwałem w prawe ramię i między brodę kasku, a gogle. Gdyby ten drut zsunął się z brody na moją szyję, prawdopodobnie nie pisałbym tego posta. Wszystko w porządku, zostałem pozszywany, więc mam nadzieję, że mięśnie mojej twarzy i blizna się zagoją. Po prostu nie mogę przestać myśleć, co by było, gdybym zaczepił go prosto w szyję... Nie mogę pojąć, jak ktoś mógł zrobić coś takiego drugiej osobie" - tej treści wpis, wraz z dwoma dołączonymi zdjęciami twarzy Błażusiaka, dość drastycznymi, ukazał się niemal w samo środowe południe na profilu popularnego "Taddy'ego". Sam Tadeusz z trudem może w tej chwili rozmawiać, jest obolały, dlatego po uzyskanie więcej informacji z pierwszej ręki Interia odezwała się do Wojciecha Błażusiaka, brata i nieprzerwanie menedżera byłego dominatora tej dyscypliny sportu. - Brakuje mi cenzuralnych słów, by wyrazić to wszystko, co w tej chwili przychodzi mi na myśl. Jest to nie do uwierzenia, że do takiego zdarzenia doszło w Katalonii, gdzie Tadeusz trenuje od ponad 20 lat. To pierwsza taka historia w jego karierze - kręci głową starszy z klanu Błażusiaków. Do mrożących krew w żyłach scen doszło na leśnej ścieżce, która zgodnie z relacją Wojciecha Błażusiaka jest miejscem dojazdowym dla wielu motocyklistów, którzy zmierzają na miejsce treningowe. - I właśnie na tej ścieżce ktoś, mniej więcej na wysokości dwóch metrów, gdzie sięga głowa stojącego na motocyklu zawodnika, rozwiesił drut pomiędzy dwoma drzewami. W jednej chwili poczuł uderzenie, ściągnęło go z motocykla, padł na ziemię i zaczęło przydławiać go krwią - opowiada brat i menedżer. Na profilu "Taddy'ego" w mediach społecznościowych pojawiły się dwie fotografie, ilustrujące powagę sprawy. Są one jednak mocno drastyczne, dlatego zrezygnowaliśmy z ich publikacji. Drut wbił się w okolice lewego policzka Błażusiaka i głęboko przeciął skórę do samej górnej wargi. Dodatkowo przeciął przegrodę między dziurkami w nosie, potargał ubranie, a gdy pękł, wbił się w plecy, na szczęście napotykając na ochraniacz. Błażusiakom pozostają tylko spekulacje, że najprawdopodobniej mógł to być drut kolczasty, co na swój sposób zadziałało na korzyść Tadeusza. Metal zaczął się bowiem zaczepiać, a nie sunął z kasku w dół ciała. Tak czy inaczej, gdyby Tadeusz przybrał na motocyklu inną pozycję i nadział się na metalową linę nie twarzą, gdzie przed dotkliwszymi skutkami ocalił go kask, ale szyją, pozbawioną jakiejkolwiek ochrony, skutki byłyby tragiczne. - Właściwie nie mam co do tego wątpliwości, przecież gdyby nastąpiło przecięcie tętnicy, w kilkadziesiąt sekund by się wykrwawił. Ma lokalizator, więc wtedy prawdopodobnie odnaleźlibyśmy go właśnie na tej ścieżce... - zawiesił głos Wojciech Błażusiak. - Tadeusz od razu dał znać wszystkim możliwym osobom, że jest szyty, wszak tam trenuje paredziesiąt osób. Gdy jego wiadomość dotarła do władz federacyjnych, wszyscy byli w szoku. Nie słyszałem o takich rzeczach w Hiszpanii. Słyszałem o Anglii, niestety o Polsce także, a tu teraz trafiło na niego - dodał. Nie wiadomo, czy organom ścigania uda się odnaleźć sprawcę lub sprawców. Wojciech Błażusiak przekazał nam, że z miejsca zdarzenia zniknęły wszystkie, widoczne gołym okiem ślady. Pozostała tylko plama krwi sportowca. W tej sytuacji pod ogromnym znakiem zapytania stanął start Tadeusza Błażusiaka w inaugurującej cykl mistrzostw świata SuperEnduro grudniowej rundzie w Gliwicach. Zawodnik znów poszedł w ręce świetnego chirurga w Barcelonie, rany zostały pozszywane, ale zdaniem fachowców w warunkach startowych, z kaskiem na głowie, mogłoby istnieć choćby zagrożenie niebezpiecznego zakażenia.