80 osób zginęło, a wyścig... trwał dalej. Tragedia, która wstrząsnęła światem motosportów
Był 11 czerwca 1955 roku. Nikt nie spodziewał się, że ten dzień zapisze się jako najczarniejsza data w historii motosportów. Na torach 24-godzinnego wyścigu Le Mans doszło wówczas do tragedii, w wyniku której życie straciło ponad 80 osób. Jeden z samochodów wbił się w trybuny, a jego części działały niczym gilotyna. Mimo ogromnej tragedii organizatorzy wyścigu postanowili... dokończyć rywalizację.

24 godziny - właśnie tyle trwa rywalizacja w ramach kultowego już wyścigu 24h Le Mans. Pierwsza edycja francuskiej imprezy odbyła się w 1923 roku. Od tego czasu setki, jeśli nie tysiące kierowców toczyło zmagania, walcząc o jak największą ilość okrążeń, przebytych w wyznaczonym przez organizatorów czasie. Początkowo wyścigi toczyły się na torze o długości 17,262 km. Później długość ta była zmieniana, aż w 2018 roku osiągnęła swoją dzisiejszą wartość - 13,626 km.
W historii rywalizacji na torze Circuit de la Sarthe zapisało się wiele niezapomnianych, a czasem i bardzo przykrych wydarzeń, lecz jedno z nich wyróżnia się przez swój szczególnie tragiczny charakter - wypadek z 11 czerwca 1955 roku, w wyniku którego śmierć poniosły 82 osoby, a kolejnych 120 zostało rannych.
Samochód uniósł się w powietrze z prędkością 200 km/h. Widzowie nie mieli żadnych szans
Do tragedii doszło przy okazji 35. okrążenia, kiedy to jeden z kierowców czołówki peletonu, Mike Hawthorn, postanowił zjechać do alei serwisowej. Ten manewr całkowicie zaskoczył znajdującego się tuż za jego plecami Lance Macklina, który w celu uniknięcia groźnej kolizji wykonał ostry skręt w lewą stronę. Nie widział on jednak, że za nim z dużą prędkością poruszały się dwa Mercedesy, za kierownicą których siedzieli Juan Manuel Fangio oraz Pierre Levegh.
Pojazdy poruszały się wówczas z prędkością około 200 km/h, dlatego też Levegh nie miał zbyt wiele czasu na reakcję. Zdążył jedynie unieść rękę, aby w ten sposób ostrzec innych kierowców. Po tym geście uderzył on w samochód Macklina, co spowodowało, że prowadzony przez Francuza pojazd wzbił się w powietrze, a następnie uderzył w szczyt włazu ziemnego, rozpadając się na kawałki. Levegh wyleciał z pojazdu, a w wyniku uderzenia jego czaszka została zmiażdżona. 49-latek zginął na miejscu.

Części wspomnianego wcześniej Mercedesa zostały rozrzucone na wszystkie możliwe strony. Z relacji francuskich dziennikarzy wynikało, iż najgroźniejsza okazała się pokrywa silnika, która zadziałała wówczas niczym ostrze gilotyny. Elementy pojazdu przeleciały kilkaset metrów, zabijając aż 82 osoby i raniąc kolejnych 120 widzów. Był to jeden z najtragiczniejszych w skutkach wypadków w historii motosportów.
Nie zważali na okoliczności. Dyrekcja 24h Le Mans nakazała wznowienie rywalizacji
Wydarzenia, które rozegrały się wówczas na torze Circuit de la Sarthe były niewyobrażalną tragedią. Mimo to główni organizatorzy wyścigu, na czele z dyrektorem Charlesem Farouxem podjęli decyzję o kontynuowaniu rywalizacji. W późniejszych wywiadach Faroux tłumaczył, iż chciano w ten sposób uniknąć blokady toru przez uciekających kibiców, co znacznie utrudniłoby działanie służb ratunkowych.
Niektórzy kierowcy postanowili wycofać się z rywalizacji. Postąpili tak między innymi zawodnicy Mercedesa, którzy dostali uprzednią zgodę od szefostwa w Stuttgarcie. O podobny ruch poproszono ekipę brytyjskiego Jaguara, jednak ta odmówiła. To o tyle istotne, że w chwili wycofania zawodników niemieckiej drużyny na prowadzeniu był właśnie jeden z kierowców Mercedesa. Ostatecznie wyścig zwyciężył Mike Hawthorn. Jego postawa po wygranej została mocno skrytykowana przez francuską prasę. Mimo ogromnej tragedii Anglik postanowił bowiem bezrefleksyjnie celebrować zwycięstwo.
Wydarzenia, które 11 czerwca 1955 roku rozegrały się na francuskim torze, doprowadziły do natychmiastowej reakcji. Władze niektórych krajów, w których organizowano wyścigi, wprowadziły liczne zakazy organizacji tego typu wydarzeń. Miały one na celu wymuszenie poprawy standardów bezpieczeństwa. Większość obostrzeń została zdjęta po kilkunastu miesiącach. Wypadek pozostawił również ślad na całej marce Mercedes, która wycofała się ze sportu motorowego na ponad 30 lat.
Za kilka dni Robert Kubica wystartuje w 24h Le Mans. Rok temu musiał pogodzić się z porażką
Kultowy wyścig Le Mans przetrwał ponad 100 lat i jest organizowany aż po dziś dzień. Już 14 czerwca w ramach tej rywalizacji wystartuje zespół Ferrari AF Corse, a w nim oczywiście nie kto inny, jak Robert Kubica. Polak ponownie zawalczy o triumf w 24-godzinnej rywalizacji, który jest jednym z jego sportowych marzeń.
Rok temu szanse zespołu AF Corse na odniesienie sukcesu na francuskim torze zostały pogrzebane przez awarię pojazdu. Niestety sytuacja ta uniemożliwiła nawiązanie równiej walki z resztą stawki, która w tamtym momencie odjechała Kubicy i spółce na aż 7 okrążeń.


