Artur Gac, Interia: Zapytałeś mnie na wstępie: "w czym mogę pomóc?" i jest to doskonały początek. Rzeczywiście potrzebuję pomocy, by do reszty nie pogubić się, co wokół ciebie. W twoim kontekście pojawiają się pewne nazwiska, przed momentem zgłaszałeś gotowość w trybie "last minute" do walki w Montrealu, a konkretów wciąż brak. Sam czekasz i się denerwujesz, czy nawet irytacja to mało powiedziane? Mateusz Rębecki (bilans walk 20-2, w samym UFC 4-1, kategoria lekka do 70,3 kg): - Zgłosiłem swoją propozycję, nie skorzystano i trzeba czekać dalej. Bardziej irytuję się tym, że długo czekam na walkę, ale samo to, że wskoczenie w charakterze rezerwowego nie wypaliło... Może złościć tylko to, że przez 3-4 dni trzymałem dietę, bo myślałem, że jakimś małym trafem uda mi się dostać szansę, ponieważ byliśmy blisko w rankingu. Joel Alvarez jest wprawdzie wyżej, ale wypadł w ostatniej chwili, a ja byłem gotowy. W czym upatrywałeś największą szansę, że wyjdziesz do Benoita Saint-Denisa na UFC 315 już podczas sobotniej (10 maja) gali w Kanadzie? - Mamy podobne style walki, zgłosiłem akces i przebywałem w Miami. Gdy stało się jasne, że matchmakerzy postawili na Kanadyjczyka, Kyle’a Prepoleca, okazji nie przepuścił Mateusz Gamrot, zareagował wymowną emotikoną, oznaczającą całkowite rozbawienie. Ty chyba powstrzymałeś się przed reakcją. - Nie miałem parcia na coś takiego. Znalazłeś się w niekomfortowej sytuacji? Każdy zawodnik chciałby mieć przewidywalną regularność startów, a ty od czasu październikowej, wygranej walki z Kirgizem Myktybekiem Orolbaiem, czekasz na konkrety. - Pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło. Podczas całej mojej kariery nigdy nie narzekałem na brak walki, więc taka sytuacja, jaka jest teraz, prędzej czy później następuje. Akurat przydarzyło się to teraz, ale może to i dobrze? Nie to, że nie jestem teraz w formie, bo mam zaj*** dyspozycję, ale mogłem wrócić do Polski. Dzięki temu bardzo mocno podszlifuję stójkę i mówię sobie, że to wszystko może właśnie tak miało się potoczyć. Ktoś ci podpowiedział, czy sam uznałeś, że nie ma co publicznie się pieklić i ewentualnie nie wypowiadać niepotrzebnych słów, bo to może obrócić się przeciwko tobie? Mam wrażenie, że trochę "zszedłeś" z emocji. - Nie, wcale nie byłem bardziej podminowany. Rzeczywiście przez kilka niedawnych dni był stres, bo zaproponowałem swoją gotowość. Miałem wagę i czekałem, a nawet nie było odpowiedzi, czy są zainteresowani. Przy czym też nie odpowiedzieli jednoznacznie "na nie" i tyle. To jest biznes, czysty biznes. Podchodzę do tego w ten sposób, że gdybym ja podejmował decyzje, postąpiłbym pewnie tak samo. Stawiając się na miejscu matchmakerów UFC, zrobiłbym jeden do jeden identycznie. Z tego punktu widzenia logiczne jest to, jak wybierają. Oni wykonują korzystne ruchy dla firmy, a nie dla mnie. Dlatego nie ma po mojej stronie przesadnego zniecierpliwienia, po prostu czekam. Nie wkładałem w to żadnych emocji. A jest coś, co spędza ci sen z powiek? - Stresowałem się jedynie funduszami, bo wiadomo, że one się kurczą, ale tak naprawdę to jest codzienna proza życia. I każdy się z tym boryka. Poza tym nie ma we mnie mniejszych lub większych emocji. Polski gwiazdor zdemolował rywala w Ameryce. Wielka kariera w klatce UFC? Mateusz Rębecki: Była "sodówka" W UFC zarabiasz od walki do walki, prawda? Między pojedynkami nie masz żadnej, nazwijmy to, podstawy czy stałej pensji? - Walki stanowią główne zarobki, ale jest także wiele pobocznych rzeczy, które dają zastrzyk gotówki. Między innymi karty z autografami bądź tantiemy. Od kiedy jesteś w Polsce i kiedy wracasz do Stanów Zjednoczonych? - Przyleciałem we wtorek na dwu-trzytygodniowy urlop, ale w formie aktywnego wypoczynku, bo będę normalnie trenował. Niedługo kończy mi się ESTA (Amerykański Elektroniczny System Autoryzacji Podróży - przyp.), dlatego też uznałem, by nie zwlekać do ostatniej chwili, bo jakby powinęła mi się noga, to będzie problem. Wolę nie ryzykować, a że nie jestem jeszcze zakontraktowany na żadną galę, mam możliwość pobyć chwilę w ojczyźnie. Oczywiście stęskniłem się za Polską i za znajomymi, ale ten krótki czas zleci i zaraz znów będę w samolocie. Masz jakiś duży cel, który jest realny do osiągnięcia w tym roku, czy w świetle tego, że już piąty miesiąc czekasz na pierwszą walkę, inaczej podchodzisz do planu? - Nie zakładam żadnych celów na dany rok. Nie jestem człowiekiem, który na początku roku ustala sobie zasady, a jeśli po tygodniu coś nie wypala, to robi się problem. Ja płynę z czasem i dostosowuję się do sytuacji, która się rozwija. Lepsze z mojego punktu widzenia jest zrobić podsumowanie roku i ewentualnie być z niego zadowolonym niż mieć cele i oczekiwania, a później się zawieść. Przypomniałem sobie naszą rozmowę z Nowego Jorku z listopada 2023 roku, gdy sięgnąłeś głębiej w swoją karierę. Wróciłeś wspomnieniami do 2014 roku i porażki z Pawłem Kiełkiem, mówiąc, że była dla ciebie cenną lekcją. Wiele dowiedziałeś się o sobie, pewne rzeczy zrozumiałeś i wiele ułożyłeś sobie w głowie. Czy druga zawodowa porażka, po ciężkim boju z maja 2024 roku z Diego Ferreirą, również była w pewnym sensie przełomowym momentem? - Czy przełomowym? Na pewno jest to jakiś kamień milowy, ale nie tak, jak z Kiełkiem. Pierwsza porażka wydarzyła się w innym okresie, teraz jestem po prostu dojrzałym facetem, który normalnie myśli. Owszem, ta ostatnia porażka była udręką, to nie było nic przyjemnego, ale ważne, by wyciągnąć wnioski i nie popełnić w przyszłości tych samych błędów. Teraz z tyłu głowy mam, że na ten trening wypadałoby pójść. I już stało się tak, że mimo wszystko łatwiej zbiera mi się na salę treningową. Chcesz powiedzieć, że musiałeś zmuszać się do treningów, czy wręcz zdarzało ci się, że niesumiennie podchodziłeś do pracy? - Niech rzuci kamieniem każdy zawodowy sportowiec, któremu nie zdarzyło się, by nie chciało mu się iść na trening. Każdy ma z tym problem. Czekaj, musimy zadzwonić do Roberta Lewandowskiego i zrobimy w tym temacie telekonferencję. Mówiąc serio, pewnie czasami też mu się nie chce, ale z pewnością są także ci rzadziej spotykani sportowcy, którzy potrafią tak nastawić swoją głowę, by zmuszać się do trwającego latami reżimu treningowego. Natomiast, przy wszystkich obciążeniach, jest to piekielne wyzwanie. - Też nie ma co porównywać, bo Robert Lewandowski to jest gwiazda, wzięliśmy na tapet osobę, która jest wybitna. Ja bardziej mówię o sporcie MMA, w którym na co dzień dzieje się krzywda, a także w walce. Z klatki można wyjść kaleką. Dlatego tutaj jest inaczej. Podejrzewam, że każdemu sportowcowi MMA, który doznał większej krzywdy, czasem się nie chce. Nieraz widziałem moich znajomych, którzy mieli ciężki trening i później mieli aż niechęć. Ciężkie walki, w których przyjmuje się trochę ciosów, uzmysławiają wielu zawodnikom, że nie są "nieśmiertelni". - Tak, tak. Chyba jest właśnie tak, jak powiedziałeś. Z każdą kolejną walką rozumiem to coraz bardziej. Nie oszukujmy się, ale dwa ostatnie pojedynki trochę mnie zniszczyły. A nawet bardzo mocno zniszczyły mnie fizycznie, a przynajmniej moją twarz, powodując jej zdeformowanie. I trochę inaczej patrzę, na pewno z większą pokorą. A pojawia się u ciebie coś takiego, że odwołam się do bliskiego mi boksu, gdy zawodnicy jeszcze w trakcie kariery nie chcą tego przyznać i odebrać sobie animuszu, ale po zakończeniu lub jeszcze na finiszu kariery nierzadko wskazują moment, gdy poczuli u siebie mentalną zmianę, jakby coś wojowniczego się z nich ulotniło? Czy to by było coś podobnego? - Nie. Mam wrażenie, że na moją korzyść działa to, że nie jestem zawodnikiem brawurowym. A dodatkowo jestem niezłomny, na co dowód sam sobie dałem w ostatniej, wygranej walce. A nawet w dwóch ostatnich, bo żeby zrobić to, co pokazałem w klatce, trzeba mieć charakter. Po tym, co za mną, na sparingach nadal jestem taki sam i to jest fajne. Aczkolwiek czasem już mówię mojemu koledze "luźniej", na takiej zasadzie, by za dużo zdrowia nie tracić na sali. Jednak, gdybym miał podsumować, ciężkie walki dotąd mnie nie zmieniły. Niemniej suma doświadczeń powoduje, że już masz z tyłu głowy, by na treningu bardziej oszczędzić organizm, a nie zawsze ambicjonalnie "jechać na pełen gaz". To banał, ale zdrowie ma się tylko jedno, zaś każdy jeden, dziesiąty i setny przyjęty cios nie dodaje ci zdrowia, tylko je odejmuje. - No tak, ale pomimo tych ciężkich walk, które już miałem, jestem bardzo zdrowym człowiekiem. I bardzo się z tego cieszę. Jednak dbam o zdrowie, jest ono dla mnie priorytetem. Czy jest w ogóle jakikolwiek temat twojej walki z Mateuszem Gamrotem? - Nie. A był w którymś momencie mocniej "grany"? - Nigdy nie był. Gdyby brakowało wam atrakcyjnych opcji, byłbyś takim pojedynkiem zainteresowanym? - Nie, nie. Nie tylko z Mateuszem, czy generalnie nie z rodakiem? - Nie z rodakiem. A z Mateuszem oczywiście nie dodatkowo też dlatego, że jesteśmy kolegami z klubu. Rozmawiał Artur Gac