Kiedy jednak w związku z kontuzją Dana Hendersona (29-8) champion pozostał bez rywala, a Machida odrzucił ofertę zastąpienia go w potyczce z Jonesem, tym samym rozwścieczył Dana White'a, który "zrewanżował się" mu odebraniem praw challengera. Złość prezydenta UFC spadła nie tylko na Machidę, ale również na Hendersona. Plan był prosty - Jones najpierw bije się z Danem, by w kolejnym występie stanąć naprzeciw Brazylijczyka. Teraz jednak jeden i drugi mają zmierzyć się z sobą i dopiero lepszy z nich dostanie szansę powalczenia o tytuł. - Machida powinien wtedy przyjąć tę ofertę - twierdzi rozżalony White i przypomina historię innego wojownika, a zarazem dawnego mistrza tej kategorii, Rashada Evansa (17-2-1), który po utracie pasa musiał pokonać czterech bardzo groźnych rywali, zanim znów dostał okazję zmierzenia się z mistrzem. Lyoto mógł ją dostać po zaledwie jednym zwycięstwie. - Zobaczcie jak długą drogę musiał przejść Rashad. Skoro więc Machida chce znów spotkać się z Jonesem, musi najpierw pokonać Dana Hendersona. A jeśli z nim przegra, wówczas nawet nie będzie brany pod uwagę jako przeciwnik dla mistrza. Jeżeli zdarza się taka okazja, należy ją brać bez zastanowienia. Stawką był przecież tytuł mistrzowski i być może największe pieniądze w karierze. Ewentualna wygrana mogła zmienić całe jego życie - przekonywał White. Prezydent UFC jest wściekły także na Hendersona, gdyż ten przez dwa tygodnie ukrywał kontuzję kolana i dopiero przy ostatnim etapie przygotowań zdradził swój sekret, przez co ostatecznie w ogóle nie doszło do gali. Po dokładnych badaniach okazało się, że obejdzie się bez operacji i jeden z najmocniej bijących zawodników światowego MMA będzie gotowy do walki prawdopodobnie już w grudniu. Czy właśnie wtedy zmierzy się z Machidą? O wszystkim jak zwykle zadecyduje White...