Lipiec 2012 roku. Artur, specjalista ds. kontaktów z mediami Konfrontacji Sztuk Walki, wraz z gwiazdami i młodymi zawodnikami MMA przebywa na obozie szkoleniowym w Olsztynie. Rozmawia z jednym z trenerów i swoim przyjacielem, Piotrem Jeleniewskim. - Wszedł mi na ambicję. Zaczął mi wytykać, co robię źle, co powinienem zrobić, i żebym się głębiej nad sobą zastanowił. Wstrząsnął mną. Powiedział, że jak tylko będę chciał, to zrobi ze mnie ludzi - wspomina w rozmowie z INTERIA.PL. Waga odmówiła posłuszeństwa Walczy ze sobą dziewięć dni. Dziesiątego wysyła do trenera SMS: "Jakie mam zrobić badania?". W odpowiedzi dostaje całą listę. Robi badania. Z kompletem wyników jedzie na spotkanie z przyszłymi szkoleniowcami: Piotrem Jeleniewskim i Tomaszem Lipińskim. - Ustaliliśmy plan działania. 20 sierpnia wystartowaliśmy. Nazwałem to transforMMAcja. Miałem nadzieję, że moje życie ulegnie kompletnej transformacji, no i uwielbiam MMA, dlatego nazwa była dla mnie naturalna - wyznaje. Przed pierwszym treningiem staje na wadze. Działa bez zarzutu, ale pod ciężarem jego ciała odmawia posłuszeństwa. Nie pokazuje nic. To znaczy, że Artur solidnie się zapuścił i waży więcej niż przewidziane przez producenta wagi 160 kilogramów. - Przez długie lata grałem w piłkę, potem trenowałem boks. Chciałem być dobrym piłkarzem, ale kiedy w moim życiu nawarstwiły się problemy, przestałem o tym myśleć. Najpierw zmarła mi mama, potem zerwałem więzadła krzyżowe i futbol przestał się dla mnie liczyć. Przestałem o siebie dbać. Przychodziły kolejne kilogramy, aż doszedłem do tej przerażającej wagi. Spotkanie z trenerami. Artur przedstawia wyniki badań. Dokładnie je analizują i ustalają plan działania. Zakładają, że będzie zrzucał 4 kilogramy miesięcznie. Tyle, ile powinni chudnąć ludzie otyli. Rzeczywistość przerasta ich oczekiwania. Po 30 dniach traci aż 20 kilogramów. Waga, która wcześniej nie radziła sobie z jego masą, zaczyna działać! Przez trzy miesiące ćwiczy sześć razy w tygodniu. Rano i wieczorem spędza po godzinie na bieżni, energicznie maszerując. Tylko tyle i aż tyle. Na więcej nie pozwalają mu trenerzy, bo to byłoby niebezpieczne dla organizmu. Ćwiczenia aerobowe w połączeniu z restrykcyjną dietą przynoszą znakomite rezultaty. Po 90 dniach od rozpoczęcia projektu transforMMAcja Artur Przybysz o 38 kilogramów mniej! Wymarzona dwucyfrówka - Na początku chodziło o przygotowanie mojego ciała do intensywnego wysiłku. Ćwiczenia były wyłącznie aerobowe, dopiero potem doszedł trening na siłowni. Obecnie realizuję już inny program. Wciąż pracuję nad spalaniem tkanki tłuszczowej, ale pojawiły się też zajęcia z MMA, boks, zapasy. Gama treningowa jest duża, trenerzy nade mną czuwają i dokonują na bieżąco zmian w ćwiczeniach. 28 marca. Kolejna oficjalna kontrola wagi. Na wyświetlaczu pojawia się wymarzona dwucyfrówka: 99 kilogramów i czterysta gramów. Artur się uśmiecha. - W siedem miesięcy schudłem ponad 61 kilogramów. Wiem, że jeszcze daleka droga przede mną, ale jestem szczęśliwy. Zmierzam we właściwym kierunku, a cel, jaki sobie założyłem, jest coraz bliżej. Ten cel to 87 kilogramów, czyli limit wagowy w Amatorskiej Lidze MMA, w którym zamierza wystartować pod koniec roku. Jak wszystko dobrze pójdzie, efekty transforMMAcji pokaże szerszej publiczności jeszcze wcześniej. Planuje występ w awizowanej na czerwiec charytatywnej gali bokserskiej. Dalszych planów Artur nie zdradza. Tajemniczo przywołuje jedynie rosyjskie przysłowie: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Próba silnej woli z... kabanosem W ciągu siedmiu miesięcy Artur przechodzi rewolucyjną przemianę. Od otyłego, przypominającego stereotypowy wizerunek żywiącego się wyłącznie w fast foodach jankesa, przeistacza się w trenującego 12 razy w tygodniu sportowca. - Podoba mi się nowy tryb życia, mój organizm też go zaakceptował. Nie wiem, co by się musiało stać, żebym wrócił na dawną drogę - mówi z dumą Artur. Nie ma chwili zwątpienia, ale, jak każdy, miewa gorsze dni. - Byłem ostatnio w sklepie, przechodziłem obok działu z wędlinami i zobaczyłem kabanosy. Stałem, gapiłem się na tą półkę i myślałem "zjadłbym, ale przecież kabanos to dla mnie zło". Postałem tak przez chwilę, aż poszedłem na dział z nabiałem po dwa serki wiejskie. Udało się! Pożegnał się z kebabami, fast foodami i smażonym jedzeniem, którym się wcześniej zajadał. Przerzucił się na wszystko to, co charakteryzuje się niskim indeksem glikemicznym. - W moim jadłospisie znajdują się: kasza gryczana i jaglana, brązowy ryż, makaron razowy, dużo zielonych warzyw, białe mięso, ryby, wołowina, tuńczyk z puszki w sosie własnym, serki wiejskie i chude twarogi. Piję minimum trzy litry wody dziennie, odstawiłem pieczywo i wędliny. Zrezygnował też z imprez i alkoholu. - Nie chcę, żeby ktoś mnie kusił drinkiem. Żyjemy w cywilizowanym kraju, można przy barze zamówić wodę z cytryną, ale wolę unikać imprez. Poza tym rano muszę wstać wcześnie i iść na trening, więc to nie dla mnie. Raz w tygodniu pozwalam sobie natomiast na lampkę czerwonego wytrawnego wina. Raz na trzy miesiące ma "szczęśliwy dzień". Pełna rozpusta, je i pije co tylko chce. - Tak się składa, że ten dzień wypada w okolicach gal KSW. Po ostatniej napiłem się swojej ukochanej coli, której na co dzień nie piję, łyknąłem trochę whisky, zjadłem tłustego kurczaka i odrobinę ciasta. I tyle. Na drugi dzień wróciłem do ścisłej diety. transforMMAcja dla każdego Treningi Artura są dobrym źródłem motywacji dla innych. Skoro otyły, ważący ponad 160 kilogramów facet może wziąć się w garść i zrzucić sporą nadwagę, to każdemu może się udać. - Zaczęło się niepozornie, od Facebooka. Znajomi udostępniali zdjęcia przedstawiające moje postępy. Z czasem zrodziła się z tego pierwsza grupa treningowa. Zaczęliśmy w styczniu, obecnie regularnie trenują 24 osoby. Jedni chcą schudnąć, inni poprawić kondycję lub zmienić sylwetkę. To niesamowite, że ja, szary człowiek, mogę być dla kogoś źródłem motywacji. To również mnie motywuje do dalszej pracy. Zaufali mi też sponsorzy: warszawski Everybody Fitness Club i Pit Bull West Coast. Nie mogę ich zawieść - kończy swoją opowieść Artur Przybysz. Autor: Dariusz Jaroń