Artur Gac: Zaraz po powrocie z Nowego Jorku, opromieniony zwycięstwem, wybrałeś się do Mediolanu. Typowo wypocząć i się zrelaksować? Mateusz Rębecki, zawodnik UFC w wadze lekkiej: - Tak naprawdę głównie przyjechałem tutaj na treningi, wziąłem sprzęt i postanowiłem potrenować w pobliskim klubie. (śmiech) Mam nadzieję, że wyczułeś żart. Nawet ci się udało być dosyć przekonującym. - Oczywiście celem był wypoczynek. Chciałem się trochę zresetować i uznałem, że pod tym względem fajnym miejscem będzie Mediolan. Teraz uważam, że chyba jednak cieplejsze miejsce o tej porze roku, z plażą i morzem, bardziej by mi pasowało. Z kolei ja chciałem pogratulować ci zdobycia pasa UFC. - Pasa UFC? Okay... Dziękuję bardzo. Widziałem jedno zdjęcie na twoim profilu w mediach społecznościowych, na którym przez ramię miałeś przewieszone kartonowe trofeum. - (śmiech) To już wszystko rozumiem. Cóż powiem, nadal jest to moim wielkim marzeniem. I konsekwentnie mam zamiar zmierzać w wyznaczonym kierunku. Na razie wykonałem kolejny krok, ale to oczywiście nie jest koniec. Dla mnie, sympatyka boksu, oglądanie twojej walki z wysokości trybun w Madison Square Garden było wielkim przeżyciem. Nowojorski obiekt jest legendarny w historii boksu, toczyły się tutaj największe pojedynki. Już wchodząc do areny poczułem, że znalazłem się w ekskluzywnym miejscu. A z jakimi emocjami mierzyłeś się ty, jako zawodnik? - Powiem zupełnie szczerze, że na początku byłem trochę ignorantem, jeśli chodzi o znaczenie tego miejsca. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, co to jest za obiekt. Natomiast już z czasem, gdy przebywałem w Nowym Jorku, trochę więcej zaczynałem rozumieć. I dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że chodzi o mekkę sportów walki i halę, w której występowały największe gwiazdy. I wówczas poczułem, że też chcę być tego częścią. A ciekawostką niech będzie fakt, że jestem dopiero czwartym Polakiem, który zawalczył w MSG, a pierwszym mężczyzną podczas gali MMA. Dla mnie to superwyróżnienie. Hala zrobiła na mnie wrażenie, do tego na trybunach zasiadło bardzo wielu ludzi. Zwróciłbym też uwagę na to, że Amerykanie bardzo przyjemnie podchodzą do kibicowania zawodnikom. Darzą nas ogromnym szacunkiem. Nie oszukujmy się, w Polsce jeszcze czegoś takiego nie ma. Wszyscy są zakochani w KSW i oczywiście bardzo dobrze, ale UFC schodzi trochę na drugi plan. Też zwróciłem uwagę na to, że choć początkowo publiczność nie sympatyzowała za jednym z zawodników, to z przebiegu walki potrafiła nagrodzić go gromkimi brawami za pokaz umiejętności lub, jeśli przegrał, był ciepło żegnany. - Tak, publiczność była, jakby to powiedzieć, wytrawna. Poprzednim razem, w Jacksonville (tam Rębecki pokonał Loika Radzhabova - przyp. AG), też była bardzo ciekawa sytuacja. Gala rozpoczynała się o godzinie 12, moja walka odbywała się między godz. 13-14 i w tym czasie już była pełna hala. Uważam, że w Polsce o tej godzinie jeszcze nie jesteśmy w stanie zapełnić obiektów, ponieważ wszyscy jeszcze nie zaczynają pić alkoholu. I to jest problem, u nas to wszystko trochę kręci się wokół picia napojów procentowych i bardziej celebracji niż żeby bardziej kibicować i czuć sportowy klimat. Na niespełna tydzień przed walką w Nowym Jorku doszło do zmiany przeciwnika, gdy z powodu kontuzji wypadł Nurullo Alijew. Gdy na chwilę się połączyliśmy, dałeś mi do zrozumienia, że raczej jesteś dobrej myśli i zastępca powinien się znaleźć. Niemniej zmiana rywala "last minute" zasiała w twojej głowie ziarno niepewności? - No jasne. To niepotrzebny moment, gdy człowiek zaczyna zaprzątać sobie głowę zbędnym myśleniem o tym, czy na sto procent wejdzie się do klatki. W mojej karierze zdarzyło się to już kilka razy i żadnemu zawodnikowi nie życzę takich przejść. Powinniśmy skupiać się tylko na sporcie i tym, aby tuż przed walką już raczej wypoczywać, a następnie zrobić robotę, a tutaj trzeba zapanować nad dodatkowymi emocjami. Inna sprawa, że trzeba liczyć się z takim scenariuszem, bo nie mówimy o sporcie drużynowym, gdzie sytuacja jest zupełnie inna. Natomiast nie jestem jeszcze na tym poziomie, aby w odwodzie czekał konkretny zawodnik rezerwowy, jak to się zdarza w pojedynkach o pas. W jednym z wywiadów powiedziałeś dość zaskakujące słowa, odnoszące się do zmiany przeciwnika. Stwierdziłeś, że to nie miało do końca wpływu na twoje przygotowania, ponieważ szykujesz się pod siebie, realizując treningowo własne założenia. Trochę mnie to zastanowiło, bo raczej praktyką jest, że sportowiec przygotowuje się pod specyfikę konkretnego przeciwnika, jego słabsze i mocniejsze strony. Wobec tego zmiana przeciwnika w ostatniej chwili, nawet na słabszego jak w tym przypadku, może spowodować problem. - Ogólnie zawodnicy mają tak, rzeczywiście. Im poziom jest wyższy, tym występuje większa specjalizacja na sali treningowej. Natomiast ja nie jestem jeszcze na takim pułapie, żeby móc wybierać sobie sparingpartnerów. Do tego nie lubię się prosić i nie chcę być atencjuszem, więc wolę sobie przychodzić na zajęcia grupowe i wykonywać robotę ze wszystkimi. Uważam, że dzięki temu dodatkowo się rozwijam, a w przyszłości łatwiej będzie mi dobierać różnych przeciwników. Nie zapominajmy też, że każdy nowy przeciwnik rodzi trochę stresu, ale najważniejsze, że to nie zmieniło mojego nastawienia do walki. Z wysokości trybun miałem wrażenie, że ekspresowo poczułeś w tym pojedynku przewagę siły, co w mgnieniu oka postanowiłeś wykorzystać, kończąc Robertsa tzw. balachą. Była to jedyna walka na tej gali, która rozstrzygnęła się poprzez poddanie, niemniej UFC nie przyznało ci dodatkowego bonusu, choć nagrodziło aż siedmiu zawodników. Mówisz wprost, że ta decyzja skrajnie ci się nie podoba. - Zawsze staram się być szczery i mówić to, co myślę. Nie ma we mnie zawiści, zazdrości, ale mówię o tym głośno, by czuć wewnętrzną uczciwość z samym sobą i wyrazić towarzyszące mi emocje. A jeśli jest to chęć zarobienia ogromnych pieniędzy, to będę to mówił na forum. Nie będę się tego wstydził i udawał skromnego chłopaka, żeby mówić: "nie, nie zasługuję na ten bonus, ponieważ wielu innych zawodników bardziej się wyróżniło". Uważam, że to ja w stu procentach powinienem dostać bonus, właśnie z tej prostej przyczyny, o której powiedziałeś. Jako jedyny poddałem przeciwnika, co powinno zostać wynagrodzone. Nie powinniśmy sprawiać takiego wrażenie, że ju-jitsu schodzi na dalszy plan. Tak być nie powinno, a niestety UFC to jest tak naprawdę show, z czym nie mogę się kłócić i na to nie mam wpływu. Co się jednak odwlecze... To też nie jest tak, że teraz nie dostałem bonusu i całe życie będę biedny. Czekają mnie kolejne walki, więc matchmakerzy na pewno i mnie docenią. Pół żartem pół serio, pewną rekompensatą było 20 procent z gaży rywala, które przeszło na twoje konto za to, że Roberts nie zrobił limitu kategorii lekkiej. - Szczerze powiedziawszy to w żaden sposób nie ma znaczenia, bo są to pieniądze na waciki. Nie zapominajmy, że trzeba odprowadzić podatek, a poza tym Amerykanin nie dostał kokosów. Za te pieniądze pójdę sobie pewnie z dwa-trzy razy do restauracji, ale to nie jest kasa, którą mógłbym w cokolwiek zainwestować. Tak jak pieniądze za bonus, gdzie w grę wchodzi już taka kwota, która początkowym zawodnikom UFC zmienia życie (chodzi o 50 tysięcy dolarów - przyp. AG). Jest to, według mnie, gamechanger. Znalazłeś się w ekskluzywnym miejscu, które dla ciebie jest sporym oknem wystawowym, a z każdą kolejną walką - czego ci życzę - będziesz mógł swoją pozycję tylko umacniać. Za tobą trzecie zwycięstwo pod banderą UFC, a ogółem seria wygranych wyśrubowana do 16. kolejnych. Domyślam się, że to wszystko niesamowicie buduje cię jako zawodnika. - Oczywiście, czuję się szczęśliwy i na tym etapie spełniony, ponieważ wszystkie cele, które sobie zaplanowałem pięć lat temu, konsekwentnie zrealizowałem. To napawa mnie dumą i nikt mi nie zarzuci, że jestem niesłowny. Idę przez świat z podniesioną głową i to jest naprawdę świetne uczucie. Nie ukrywam, że także czerpię radość z faktu, iż stałem się osobą już rozpoznawalną. Moje życie się zmienia i to jest przyjemne. Nie uważam, żeby satysfakcja z tego była płytka. Nie oszukujmy się, bijąc się w MMA po pierwsze chcemy zarobić pieniążki, a po drugie chcemy, aby ktoś nas zauważył i docenił. My jesteśmy dla fanów, a nie oni dla nas. Taka jest prawda. Mówisz, że zmienia się twój status i stajesz się zawodnikiem rozpoznawalnym. Czy uważasz, że w wieku 31 lat jesteś już na tyle ukształtowany emocjonalnie i na tyle dojrzały życiowo, że - mówiąc wprost - nie uderzy ci "sodówa" do głowy? A może zauważasz na horyzoncie pewne niebezpieczeństwo? - Zadałeś bardzo dobre pytanie... Zacznę może od tego, że osoba, która dostaje "sodówki", nie będzie tego wiedziała. Tak to działa, najpierw widzą to ludzie dookoła, a nie sam zainteresowany. A wiem, co mówię, nawiązując tutaj do wydarzeń sprzed lat, gdy przegrałem. Uważam, że to był kubeł zimnej wody, który uświadomił mi, że w tamtym momencie była ta "sodówka". Czułem się trochę niezniszczalny, lepszy od innych. Wtedy za to zapłaciłem, ale na szczęście dziś jestem w miejscu, które sobie wymarzyłem. Na pewno nauczyłem się wielu rzeczy, między innymi także mój trener Piotr Bagiński bardzo sprowadzał mnie na ziemię. - Na ten moment nie odpowiem ci, czy po raz drugi grozi mi taka sytuacja. Nie chciałbym powtórnego uderzenia "sodówki", stronię od takich rzeczy, ale już wiem, że dopiero po fakcie człowiek sobie uświadamia, w jakim był stanie i czy coś mu odbiło. Pewien optymizm pewnie można czerpać z tego, że już doświadczyłeś takiego stanu, więc o tyle jesteś bardziej doświadczony. - Niby tak, ale jak mówię, dopiero po czasie byłem w stanie ten stan zauważyć. W trakcie nie, więc drugi raz także mogę tego nie spostrzec. Na pewno będę się starał robić wiele, by tego uniknąć. Obecnie moją metodą jest starać się słuchać osób starszych, które prezentują te wartości, jakie mi się podobają. Lubię usłyszeć najgorszą prawdę zamiast poklepywania po plecach i to jest dla mnie istotne. Wspomniałeś o porażce, którą we wrześniu 2014 roku zadał ci Paweł Kiełek. I jesteś kolejnym przykładem sportowca potwierdzającym pewną prawidłowość, że przegrana nierzadko odgrywa nieprzecenioną rolę. - Na pewno był to kamień milowy, ale także wiele innych sytuacji wpłynęło na mój charakter. I tu na pewno nie chodzi tylko o MMA, ale także wiele innych doświadczeń, które sprawiły mi ogromną przykrość. Zawiodłem się na wielu ludziach, a co za tym idzie człowiek od razu nabiera pokory, ponieważ przekonuje się, że rzeczywistość jest inna niż nasze przeświadczenie. To także mocno zmienia. Ta historia pokazuje, jak różnie układają się losy, dlatego raczej warto na każdym etapie mieć w sobie pokorę. Dzisiaj Pawła Kiełka nie ma w sporcie, choć jest młodszy od ciebie o cztery lata, a ty jestem na fali wnoszącej. - Ja bym nie szedł w tym kierunku, że osoba, która ma w sobie dużo pokory, jest lepszym zawodnikiem. Na pewno ktoś taki jest lepszym człowiekiem, ale uważam, że akurat w takich sportach, jakim jest MMA, warto mieć trochę "sodówki". A mając ją, człowiek czuje się niezniszczalny, a w związku z tym może mentalnie wygrywać z przeciwnikami. Może po prostu czuć się od nich lepszy, co jest bardzo istotne. Najlepszy byłby tutaj "life balance", a przy tym pewność siebie. Generalnie uważam, że jest to sprawa indywidualna. Znam wielu ludzi, którzy mają "sodówkę" i dobrze im idzie w życiu. A są też tacy, którzy wyznają moją filozofię, czyli są skromni, ale wychodząc do pojedynku dają najcięższe walki w życiu. Fajniej być takim miłym i poczciwym człowiekiem, który dopiero w chwili próby pokazuje całe pokłady swojego charakteru. To przepiękna rzecz, moim zdaniem taka jest definicja prawdziwego sportowca. Jalin Turner, czyli były rywal Mateusza Gamrota - to jest ten zawodnik, z którym chętnie zmierzyłbyś się w najbliższej walce? - Być może, nie wiem. Ogólnie mierzę teraz w rywali z "top 15" i zobaczymy, co przyniesie czas. Amerykanin do dziś nie godzi się z niejednogłośną porażką z "Gamerem", dlatego byłaby szansa powalczyć o takie zwycięstwo, po którym nie miałby pola do interpretacji. - Dwóch z trzech sędziów uznało wyższość "Gamera" i powinien to uszanować. Tak to działa. Ale jak ktoś mówi o czymś takim na forum, to wówczas ludzie zwracają na to uwagę, a jemu zwiększają się zasięgi. Akurat w tym sporcie krzyczenie pomaga. To może i ty byś coś krzyknął? - Nie, ja wolę normalnie mówić. Spokojnie. Umiejętności obronią się same. Kiedy wracasz do Stanów Zjednoczonych? - Około połowy stycznia. Już w oktagonie zaapelowałeś do szefa UFC, aby pomyślał o zorganizowaniu gali w Polsce. Czy w tej sprawie cokolwiek wydarzyło się w kuluarach, co daje ci większą wiarę i nadzieję? - Po prostu zarzuciłem wędkę i zobaczymy, jak wszystko się potoczy. Według mnie na tę chwilę jest to nierealne, ale myślę, że jeśli ja oraz inni zawodnicy pociągną ten temat, to kiedyś się to wydarzy. Moim zdaniem jest to możliwe pewnie w kontekście najbliższych dwóch-trzech lat. Moim wielkim marzeniem jest bić się w Polsce i wypełnić Stadion Narodowy. A nawet jeśli nie tę arenę, to choćby w Gdańsku czy innym dużym mieście, gdzie mogliby zasiąść prawdziwi kibice z naszego kraju. Powiedziałbym, że nie tylko zarzuciłeś wędkę, co stylem wygranej dodatkowo zanęciłeś obszar. - Byłem o to pytany w wywiadach amerykańskich. I stwierdziłem, że zasiałem ziarno, które za jakiś czas może zakiełkować w głowach innych. Rozmawiał: Artur Gac