"Wreszcie zostałem dostrzeżony" - mógł triumfalnie ogłosić Mateusz Rębecki (20-2), 32-latek rodem z ze Szczecina, obecnie wojujący w kategorii półśredniej. Gdy w sierpniu 2022 roku sam wywalczył sobie miejsce w rządzonej przez Dana White'a organizacji, do której chce trafić cała światowa czołówka, szybko ustalił plan, że w oktagonie chce dokonać rzeczy wielkich. Mateusz Rębecki marzył, by ta decyzja zmieniła jego życie Rębeckiego miałem przyjemność oglądać z bliska w UFC w listopadzie ubiegłego roku, gdy wystąpił w słynnej, nowojorskiej hali Madison Square Garden. Dla kibiców boksu to legendarna mekka, gdzie duch sportów walki dosłownie unosi się w powietrzu i widać go z każdej strony, sięgając wzrokiem na eksponaty i pamiątkowe fotografie, przypominające o największych wydarzeniach w obiekcie na Manhattanie. Już wtedy Polak zdał ważny egzamin. Nie tylko dlatego, że udźwignął ciężar widowiska, pokazał swoje umiejętności i już w pierwszej stosując tzw. balachę, pokonał przez poddanie Roosevelta Robertsa. Pierwotnie miał zmierzyć się z Nurullo Alijewem, ale gdy Tadżyk wypadł z powodu kontuzji, w trybie awaryjnym zakontraktowany został właśnie Amerykanin. W dodatku nie zrobił limitu kategorii, więc było wiadomo, że do pojedynku wyjdzie cięższy. Miało to swoje słabe i mocne strony, ale w żaden sposób ta sytuacja mentalnie nie zdeprymowała Polaka. Co więcej, Rębecki zgarnął też dodatkowy prezent, bowiem przejął 20 procent gaży potrąconej z zakontraktowanej wypłaty Robertsa. - Szczerze powiedziawszy to w żaden sposób nie ma znaczenia, bo są to pieniądze na waciki. Nie zapominajmy, że trzeba odprowadzić podatek, a poza tym Amerykanin nie dostał kokosów. Za te pieniądze pójdę sobie pewnie z dwa-trzy razy do restauracji, ale to nie jest kasa, którą mógłbym w cokolwiek zainwestować. Tak jak pieniądze za bonus, gdzie w grę wchodzi już taka kwota, która początkowym zawodnikom UFC zmienia życie (chodzi o 50 tysięcy dolarów - przyp. AG). Jest to, według mnie, gamechanger - powiedział w naszym pamiętnym wywiadzie, w którym zajrzałem do wnętrza sportowca, nieco odkrywając go przed opinią publiczną. Nagle pojawił się Donald Trump i tłum wpadł w euforię. Wybuch emocji na gali UFC w Madison Square Garden I po niespełna roku "Rebeasti" doczekał się! I to w okolicznościach, gdy miał mnóstwo do udowodnienia, bo w maju musiał uznać wyższość Diego Ferreiry, przegrywając przez techniczny nokaut w trzeciej rundzie. "Rebeasti" Rębecki dopiął swego. Gigantyczny bonus za walkę wieczoru Powrót do oktagonu i na zwycięską ścieżkę jest jednak w wykonaniu Polaka spektakularny. Podczas gali UFC 308 w Abu Zabi, nasz wojownik wespół z Myktybekiem Orolbaiem stoczył niesamowity pojedynek, pełen dramaturgii, zostawiając w klatce mnóstwo serca i sporo zdrowia. Polak w starciu z zawodnikiem z Kirgistanu był underdogiem, ale pokazał, że w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych. Wiedział, że druga porażka z rzędu drastycznie okroi jego perspektywy w UFC, dlatego walczył dosłownie "z wątroby", byle tylko przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. I zrobił to w rundzie trzeciej, mimo że nie zabrakło kontrowersji, bo jeden z arbitrów w tym czasie musiał patrzeć w inną stronę i wpisać wynik innej konfrontacji. Nie zmieniło to faktu, że 32-latek niejednogłośną decyzją (29-28, 28-29, 29-28) został okrzyknięty wygranym pojedynku. To był spektakl do tego stopnia emocjonujący, że przyćmił nawet starcie wieczoru. To właśnie ta "wojna" zasłużyła na miano najlepszej walki gali, a za nią poszło to, co Polak blisko dwanaście miesięcy temu nazwał "gamechangerem". Były mistrz FEN i jego przeciwnik otrzymali niebagatelny bonus, w kwocie po 50 tysięcy dolarów.