Interia: Pojedynek wieczoru Mameda Chalidowa z Borysem Mańkowskim rozgrzewa kibiców do czerwoności, ale nie jest tajemnicą, że ta konfrontacja nie była waszym pierwszym wyborem. Martin Lewandowski: - Oczywiście, że nie. Tak jak wielokrotnie podkreślam, pewne scenariusze piszemy sami, ale też duża część historii jest pisana przez życie. Dodatkowo, gdy byliśmy na etapie planowania gali na Stadionie Narodowym, wówczas Mamed jeszcze nie miał potwierdzonej walki w Manchesterze, która w jakimś stopniu też wpłynęła na nasze posunięcie. Ponadto, nie bez znaczenia była sytuacja z Michałem Materlą, który jako jeden z naszych czołowych zawodników, nagle przestał być brany pod uwagę. Wszystko to spowodowało, że musieliśmy zrewidować plany. W związku z tym, walczący na co dzień w różnych kategoriach wagowych Chalidow i Mańkowski, będą musieli spotkać się w umownym limicie. - Wszyscy zawodnicy, którzy walczą w różnych kategoriach, zastanawiają się, czy poradziliby sobie z rywalem, pomimo różnicy wagowej. Nasi mistrzowie różnych kategorii wielokrotnie porównywali się do Mameda, czy też byli z nim zestawiani, więc taka konfrontacja "międzywagowa" jest pewnym, naturalnym procesem. Zresztą padła też taka propozycja, którą wysunął ktoś z internautów, żeby Tomasz Narkun zawalczył z Mamedem. W związku z tym nie jest to nic szokującego. Ale z pewnością niespodziewanego. - Owszem, dlatego gdyby dwa miesiące temu zapytał mnie pan, czy myślimy o takim zestawieniu, to odparłbym, że nie mamy tego w planach. Natomiast słucham, o czym mówi się w przestrzeni publicznej, jakie są oczekiwania i podejmuje wyzwania. Pod warunkiem, że są one realne, a nie tylko roszczeniowe. Jakie korzyści i jakie niebezpieczeństwa niesie ze sobą ta konfrontacja na szczycie waszej federacji? - Zacznę od końca, bo niczego się nie boję. Jedyna rzecz, która nieco komplikuje nam sytuacje, to kwestia pomieszania kategorii wagowych. Z tym, że warto odwołać się do światowych przykładów i samego Conora McGregora, który jest posiadaczem dwóch pasów mistrzowskich. My będziemy chcieli ustalić taki "catchweight", żeby to była rozsądna decyzja. Po prostu nie chcemy, aby jeden przesadził z zrzucaniem wagi, byle tylko zmieścić się w limicie, bo to rzutowałoby na atrakcyjność walki. Pojedynek jednak nie będzie mistrzowski? - Tak jest, w związku z umownym limitem, nie będzie to walka o pas. Przy założeniu scenariusza, że Borys wygrałby tę walkę, to wiadomo, że cała drabinka w kat. 84 kg będzie budowana na nowo. I odwrotnie, jeśli wygra Mamed z mistrzem dywizji 77 kg. Plusów jest wiele? - Oczywiście. Pierwszy, który pan zauważył, to cały ten "hype" (rozgłos - przyp.), czyli wszystko to, co dzieje się wokół tego pojedynku. To walka, która przyciągnie bardzo dużo widzów, zarówno na PGE Narodowy, jak i też przed telewizory. Liczymy na hitową oglądalność i związane z tym zainteresowanie. Bardzo śmiało idziemy w stronę pobicia prawie wszechrekordów oglądalności PPV i liczby kibiców podczas jednego wydarzenia MMA na miejscu. Takie zestawienia są nam potrzebne, dlatego cieszymy się, że Borys jest już tak silną medialnie postacią, że potrafi wzbudzić spore zainteresowanie. To recepta na problem, z którym borykacie się kontraktując zagranicznych zawodników? - Dokładnie, nawet jeżeli przyciągamy duże, ciekawe nazwiska z zagranicy, to niestety ci fighterzy nie dają takiego "uderzenia" w mediach, ani nie ma to odzwierciedlenia w sprzedaży gali. A w przypadku Borysa mamy zarówno świetną gwiazdę sportów walki, jak również dobrze rozpoznawalnego zawodnika, który znakomicie sobie radzi w mediach społecznościowych i jest rozpoznawalny szerokiej publiczności. Jeżeli ta walka, w wykonaniu 36-letniego Chalidowa będzie wyglądała tak słabo, jak jego ostatnie starcie z Azizem Karaoglu, to sądzi pan, że nastąpi zmierzch największej gwiazdy MMA w Polsce? Podobnie stało się z Tomaszem Drwalem, który nie zdołał wygrać z upływającym czasem. - No tak, ale pamiętajmy, że przykład Drwala jest inny, bo Tomek miał różne problemy zdrowotne, jeżeli chodzi o kolana i kark. Do tego niefortunnie się stało, że te kontuzje skumulowały się w jednym czasie. Z kolei, w przypadku Mameda, nie obawiałbym się bardzo negatywnego scenariusza. Owszem, walka z Azizem nie ułożyła się po jego myśli, ale nie sądzę, by Mamed w podobnej formie pojawił się w Warszawie. Pamiętajmy, że poza przygotowaniem fizycznym, równie ważna jest gotowość psychiczna. A wówczas Mamed miał dużo różnych zagwozdek życiowych, które bardzo mocno wpłynęły na jego dyspozycję i pasywny sposób walki. Naprawdę nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby Mamed znów pokazał się z takiej strony... Chalidow niejako stał się zakładnikiem swojego stylu, bo przyzwyczaił kibiców do fajerwerków w klatce. - To tak samo, jak z pójściem do kina. Wybiera się pan na kino akcji, a w trakcie seansu okazuje się, że ogląda pan melodramat. Wówczas pojawia się uczucie rozczarowania, bo oczekiwało się zupełnie czegoś innego. Mamed rzeczywiście przyzwyczaił kibiców do świetnego stylu, kibice zawsze czekali na szybkie nokauty, nieszablonowe akcje i spektakularne zakończenia w parterze. Trzeba jednak pamiętać, że na przestrzeni dziesięciu lat, każdy ma prawo do jednej, słabszej formy. Szokująca była skala odpływu kibiców od Chalidowa po starciu z Karaoglu. Zresztą miałem wrażenie, że sam Mamed nie do końca potrafił dać sobie radę ze skomasowaną krytyką. Sprawiał wrażenie kompletnie zaskoczonego tym nagłym zjawiskiem. - Ktoś, kto wspina się po szczeblach medialności i popularności, po drodze mierząc się z przeszkodami, przywyka do pewnych negatywnych opinii. Natomiast w przypadku Mameda było zgoła inaczej. Gdy wchodził najpierw do ringu, a następnie klatki KSW, to od razu wszyscy go hołubili, bili mu brawo i nigdy nie doświadczył negatywnego spojrzenia. Nagle, po latach wynoszenia na piedestał, rzeczywiście bardzo mocno oberwał rykoszetem za wszystkie okoliczności, które wydarzyły się przy okazji majowej gali. Myślę, że każdy zachowałby się w podobny sposób, będąc zdziwionym i nie wiedząc, jak zareagować. Czuł niemal bezgraniczną miłość, aż tu nagle... - ...miłość tłumu, w przeciągu dziesięciu minut, zmieniła się w jakąś dziką nienawiść. Ja sam byłem mocno zszokowany, bo to też odbiło się na mnie, jako całej federacji KSW. Ludzie chodzą na gale, świętują z nami wspólnie, po czym wydarzyła się taka sytuacja... A przecież to nie była żadna ustawka, werdykt nie był przekrętem, co zresztą parokrotnie udowodniliśmy, ale odbiór ludzi był inny. W jednej chwili staliśmy się najgorszą federacją na świecie, a w mediach społecznościowych były na nas wylewane wiadra pomyj. To było szokujące, przy czym ja z takimi zjawiskami mierzę się na co dzień, a mający ograniczony kontakt z hejtem Mamed był w ciężkim szoku. I wcale mu się nie dziwię. Faktem jest, że nie potrafił sobie poradzić z tą sytuacją. - Ale on nie jest od tego. Po prostu pokazał ludzkie emocje i wycofał się z życia publicznego. Może środowisko bardziej oczekiwało, że stanie przed kamerą i odpowie na wszystkie zarzuty, pokazując absurdalność tej sytuacji. Mamed przeżył to na własny sposób i boleśnie przekonał się, jaka jest natura hejtu. Ta sytuacja pokazała, że przez wiele lat można być noszonym na rękach, po czym wystarczy jedna gorsza walka i okazuje się, że jesteś nic niewarty. Rozmawiał Artur Gac