Sportowiec nie przyszedł w czwartek do sądu. Jego pełnomocnik i obrońca uzasadniał nieobecność chorobą. Wnioskował o odroczenie rozprawy. Sąd się nie zgodził. Sędzia Agnieszka Suder-Szlósarczyk wyjaśniła, że obecność Mariusza P. nie jest konieczna, gdyż reprezentuje go obrońca z wyboru. Spawa dotyczy sporu wokół własności hotelu w Andrychowie. Zaistniał on w 2018 r. Wówczas sportowiec ze swą ekipą wszedł do jednego z andrychowskich hoteli, zajął część pokoi, a później wyniósł z nich wyposażenie. Cytowany w lokalnych mediach wyjaśniał, że pół obiektu jest jego własnością, gdyż kupił udziały od byłej żony właściciela. Zdaniem jego adwersarza - Andrzeja Kowalczyka (zgodził się na podanie danych - red.), umowa jest nieważna, gdyż została zawarta w momencie, w którym nie doszło jeszcze do podziału majątku między byłymi małżonkami. Sprawa trafiła do prokuratury, ale była dwukrotnie umarzana. Właściciel hotelu skierował więc do sądu tzw. subsydiarny akt oskarżenia. Mariusz P. z zarzutem przywłaszczenia mienia Akt oskarżenia w czwartek odczytał pełnomocnik Andrzeja K. Jego klient zarzucił sportowcowi przywłaszczenie mienia, m.in. wyposażenia pokoi. Wartość oszacował na 49,8 tys. zł. Sąd w czwartek przesłuchał Kowalczyka. Opisywał m.in. okoliczności nabycia w 2016 r. przez niego i ówczesną małżonkę hotelu w Andrychowie. "Hotel nabyliśmy, będąc jeszcze zgodnym małżeństwem. Ze względu na optymalizację podatkową zgodziłem się, by był rozliczany w ramach działalności żony. Po rozwodzie pisemnie wycofałem zgodę. W 2017 r. rozpocząłem własną działalność" - mówił. Mężczyzna oświadczył zarazem, że żona nigdy nie zajmowała się hotelem. Andrzej Kowalczyk powiedział, że w lipcu 2018 r. Mariusz P. poinformował go telefonicznie o nabyciu udziałów od jego byłej żony. Do rozwodu doszło w styczniu tegoż roku. "Poprosiłem o dokumenty, ale otrzymałem tylko sms ze zdjęciem pierwszej strony aktu notarialnego" - dodał. Poważne oskarżenia wobec Mariusza P. Kowalczyk mówił, że Mariusz P. po raz pierwszy siłowo wszedł do hotelu w sierpniu 2018 r. Miał szarpnąć drzwi na tyle mocno, że zerwany został zamek magnetyczny. Wówczas oskarżający po raz pierwszy zobaczył kopię aktu notarialnego. Zdaniem Kowalczyka, podobnych sytuacji z wchodzeniem do hotelu było więcej. W ich trakcie - jak mówił - "ludzie P." zmieniali m.in. zamki w pokojach na wyższych kondygnacjach budynku. 2 października 2018 r. doszło do spotkania Kowalczyka ze sportowcem. Według oskarżającego, P. złożył mu wówczas propozycję wykupienia jego połowy udziałów za 600 tys. zł lub odsprzedania mu swoich za 850 tys. zł. "Mówił, że jeśli tego nie zaakceptuję, to on ma plan działania, który wdroży" - zeznał. W kolejnych dniach "ludzie P." zaczęli wynosić wyposażenie z pokoi. "Uznałem to za przywłaszczenie, gdyż te rzeczy nabyłem po ustaniu wspólnoty małżeńskiej" - mówił. Rozpoczęli też remont zajętych pomieszczeń na górnych piętrach hotelu. Kowalczyk powiedział, że wówczas zdemontowano m.in. armaturę, instalację grzewczą i elektryczną. Andrzej Kowalczyk mówił, że w wielu sytuacjach sportowcowi towarzyszyło kilku silnie zbudowanych mężczyzn. To powodowało u oskarżającego obawy. Wyznał, że do tej pory nie czuje się on bezpieczny. "Hotel, który ze swoich funduszy wyremontowałem, niszczeje i przynosi znaczne straty" - dodał. Sąd wyznaczył kolejny termin rozprawy na 7 października. Wezwana wówczas będzie m.in. była żona Andrzeja K. Za przywłaszczenie grozi za to kara do pięciu lat więzienia. Autor: Marek Szafrański