Obrońca tytułu chcąc zniwelować przewagę pretendenta w warunkach fizycznych skoncentrował się na niskich kopnięciach, a gdy tylko była okazja, wciskał rywala do klatki i tam punktował go z lepszej pozycji. Narzucił pretendentowi swój styl i konsekwentnie trzymał się swojego planu. W drugiej rundzie najpierw jego wysokie kopnięcie, a potem długi lewy prosty doszły do szczęki Diaza, jednak ten wszystko przyjmował bez zmrużenia oka. W trzeciej odsłonie nawet przez moment był blisko zaskoczenia mistrza "kluczem" na stopę, ale ten szybko wyszedł z opresji. Nate w swoim stylu pokazał przeciwnikowi środkowy palec, lecz Henderson zamiast gestami, odpowiedział potężnym prawym sierpowym z doskoku, który powalił Diaza na matę. Poobijany zdołał przetrwać i ten kryzys.Obchodzący niedawno 29. urodziny Benson całkowicie zdominował też czwartą odsłonę i przed ostatnią było wiadomo, iż tylko rozstrzygnięcie przed czasem może dać Diazowi ostateczną wygraną. Ale był już zbyt zmęczony, zaś champion tylko potwierdził swoją dominację w ostatnich sekundach, przypieczętowując tym samym drugą skuteczną obronę tytułu wagi lekkiej. Sędziowie nie mieli problemów ze wskazaniem lepszego zawodnika, punktując dwukrotnie 50:45 i nawet 50:43.Alexander Gustafsson (15-1) pokonał Mauricio Ruę (21-7), dzięki czemu nabył prawa pretendenta do tronu UFC wagi półciężkiej.Po pół minuty "Shogun" poślizgnął się, co natychmiast wykorzystał Szwed, zasypując go ciosami w parterze. Brazylijczyk jednak skręcił się do dźwigni na stopę, będąc przez moment bliski poddania rywala. Alexander zdołał przywrócić walkę do stójki, gdzie wykorzystując lepsze warunki fizyczne nieznacznie przewyższał silniejszego fizycznie Ruę.Mauricio drugie starcie zaczął od obszernych sierpów, ale cały czas brakowało mu centymetrów by dosięgnąć szczęki oponenta. W jego połowie wyższy i młodszy Gustafsson trafił długim prawym prostym, jednak Rua natychmiast zrewanżował się mu prawym sierpem. W końcówce Alexander podkręcił tempo, akcentując tym samym swoją przewagę w tym okresie.Dawny zwycięzca turnieju wagi średniej organizacji PRIDE oraz champion UFC opadł w końcówce zupełnie z sił, a jego przeciwnik poczuł się już tak pewnie, że nawet pozwolił sobie na sprowadzenie wszystkiego do parteru. Jego zwycięstwo nie podlegało dyskusji, co potwierdziła punktacja sędziów - 30:26 i dwukrotnie 30:27.Ponad rok musieli czekać kibice MMA na powrót prawdziwej legendy tej dyscypliny, BJ Penna (16-9-2). A ten nie miał taryfy ulgowej, bo naprzeciw niego stanął kreowany przez niektórych na wschodzącą gwiazdę kategorii półśredniej, Rory MacDonald (14-1).Starszy o dekadę wojownik z Hawajów nie potrafił poradzić sobie z zasięgiem rywala, który karcił go front-kickami, lewym prostym, a w końcówce pierwszej rundy zamroczył lewym łokciem. Po minucie odpoczynku powrócił na środek oktagonu i pastwił się bezwzględnie nad sławnym oponentem technikami bokserskimi. Po jego lewym haku w okolice wątroby przy siatce BJ dwukrotnie się aż kulił i na dobrą sprawę w obu przypadkach można było przerwać rywalizację, lecz taki mistrz jak Penn traktowany jest inaczej.W trzeciej odsłonie Kanadyjczyk trochę "pajacował", by jeszcze bardziej ośmieszyć legendę, co nie spotkało się z aprobatą publiczności w Seattle. Wygrał bardzo wyraźnie, jednak został wygwizdany. Sędziowie musieli być obiektywni, dlatego wypunktowali przewagę Kanadyjczyka w stosunku 30:27 i dwukrotnie 30:26.