Zbigniew Czyż, Interia: Jaki jest obecnie poziom pana zmęczenia w skali od 1 do 10? Jan Błachowicz: Tuż po przylocie do Polski to było 10. Po przespanej nocy w Warszawie już z moją rodziną wracam do pełni sił. Dałbym sobie obecnie szóstkę. Trudniej było po raz pierwszy zdobyć pas mistrza UFC we wrześniu ubiegłego roku, czy teraz go obronić? - Myślę, że to było porównywalne. Na pewno jednak teraz presja medialna jaka na mnie ciążyła była znacznie większa. Dużo więcej mówiło się na świecie o walce z Adesanyą niż wcześniej z Reyesem. Moje podejście jednak było podobne, takie z chłodną głową. Nie nakładałem sobie presji, żeby mnie coś nie zblokowało. Presję starałem się zamienić na "cenne paliwo", a nie na negatywne emocje. Doświadczenie pozwoliło mi po raz kolejny dobrze wykonać swoje zadanie. Pojedynek był w miarę wyrównany. Podczas walki czuł pan, że jeśli dojdzie do liczenia na punkty to wygra? - Tak. Czułem to, że robię minimalnie więcej pracy niż rywal. Jego ciosy wchodziły głównie na mój blok, a ja więcej razy go trafiałem. Zapasy i gra parterowa były po mojej stronie. Wiedziałem, że tutaj dominuję, zwłaszcza w czwartej i piątej rundzie. Wiedziałem, że tę walkę wygrałem. W momencie ogłaszania werdyktu bałem się tylko, że sędziowie mogą ją trochę inaczej ocenić, bo czasami różnie z tym bywa. Na szczęście widzieli dokładnie tak jak ja i inni. Bez dwóch zdań, byłem lepszy. Po walce odczuł pan, że szef UFC Dana White nie do końca był zadowolony ze zwycięstwa Polaka? - Za bardzo mnie to nie interesuje. Dla mnie ważne jest, że obroniłem pas i że przywiozłem go do Polski. Dana White to jest biznesmen i na wszystko patrzy pewnie także pod względem biznesowym. Zakulisowo też widziałem, że raczej woleliby zestawić walkę Adesanyi z Jonem Jonesem. Pewnie takie plany mieli. Ja się tutaj jednak pojawiłem, żeby pokrzyżować im plany i żeby wykonać swoją dobrą robotę. W pana kierunku płyną jednak także komplementy. Wcześniej chyba nie do końca szanowano Jana Błachowicza. - Myślę, że zasłużyłem na szacunek, a teraz go przypieczętowałem obroną pasa. Nie dziwię się, że wcześniej nie do końca mnie szanowano. Kilkukrotnie noga się mi jednak powinęła. Nie miałem formy jaką powinienem mieć. Na szczęście wszedłem na odpowiednią drogę, na szczyt i długo mam nadzieję z niego nie zejdę. W klasyfikacji ogólnej UFC bez podziału na kategorie wagowe awansował pan z 14. na 8. miejsce. Gdzie leży kres możliwości Jana Błachowicza? - Mam marzenie być najlepszym. Kiedyś marzyłem, żeby być najlepszym w mojej kategorii wagowej, teraz chciałbym być numerem jeden bez podziału na kategorie. Chcę się powoli wspinać w rankingu. Na początek myślę o podium, a potem może będzie też pierwsze miejsce. Czasu jest mało, bo lata uciekają, ale wszystko jest możliwe. To chyba jednak nie wszystkie pana sportowe marzenia? - Chciałbym po zakończeniu kariery trafić do słynnej hali największych gwiazd UFC. Chcę jeszcze co najmniej kilka razy obronić mistrzowski pas. Myślę także o spróbowaniu swoich sił za kilka lat w kategorii ciężkiej. To wszystko motywuje mnie do ciężkiej pracy i do bycia cały czas w szczytowej formie. Kolejnym rywalem będzie najprawdopodobniej Glover Teixeira. Jak będzie wyglądało najbliższe pół roku Jana Błachowicza? Pół, bo pewnie za sześć miesięcy stoczy pan kolejną walkę?- Aż tak daleko nie planuję. Na pewno w najbliższych dwóch tygodniach nie będę nic robił. Jedyne co, to będę oglądał seriale na Netfliksie. Będę spędzał czas z rodziną. W tym miejscu bardzo chciałbym podziękować mojej narzeczonej i matce mojego syna, która jest jednocześnie moim managerem. Chcę się jej odwdzięczyć. Wykonała kawał dobrej roboty. Kiedy zacznie się pan na poważnie przygotowywać do swojej kolejnej walki? - Po dwóch tygodniach przerwy zacznę się już ruszać. Bardzo lubię jeździć na rowerze. Lubię też chodzić na ścianki wspinaczkowe. Powoli zacznę się także pojawiać na sali treningowej. Będę pomagał niektórym chłopakom w przygotowaniach do ich walk. Oni wcześniej pomagali mi i będę chciał się zrewanżować. Na mocne obciążenia wejdę pewnie na 12 tygodni przed walką, czyli gdy będę znał jej termin. Myśli pan już powoli o następnym przeciwniku? - Do każdego rywala trzeba podejść w inny sposób. Na pewno będę analizował jego ostatnie walki, żeby wyeliminować jego najmocniejsze strony. Będę chciał poszukać tych najsłabszych i zamierzam wygrać. Będzie teraz jakiś wyjazd na odpoczynek poza Warszawę? - Jeszcze przez kilka dni pobędziemy w stolicy, a potem chcemy wyjechać na działkę. Na dwa tygodnie na pewno się "zaszyjemy". Las, jezioro i tylko my. Mamy nadzieję się sobą nacieszyć. Wakacje za granicą nie wchodzą w grę? - Nie mówię nie. Fajnie byłoby gdzieś pojechać, gdzie jest słońce, żeby podładować akumulatory, poleżeć na plaży. Fajnie byłoby odpocząć, zresetować się i z chłodną głową, ze zdwojoną siłą wrócić do treningów. Rozmawiałem z pana partnerką. Wiem, że w ostatnim czasie bardzo mało przebywał pan z Janem juniorem. - Ostatnio widziałem się z nim trzy tygodnie temu. Urodził się w grudniu. Kiedy go teraz zobaczyłem powiedziałem do narzeczonej, ale on się zmienia! I to bardzo szybko. Chcę najbliższy czas podarować właśnie jemu, żeby nie przegapić tych ważnych momentów w jego rozwoju. Ze stawki za walkę z Adesanyą jest pan zadowolony? - Wiadomo, że zawsze może być lepiej, ale jestem bardzo zadowolony. W związku z pandemią stawki za kontrakt spadły? - Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że dla mnie, wraz z kolejną walką stawki wzrastają. UFC to jest jednak solidna firma i nie widzę, żeby było coś obcinane. Wręcz przeciwnie, cały czas coś się dokłada. Gdyby zakończył pan w tym momencie karierę, to domyślam się, że i tak jest już finansowo bardzo dobrze zabezpieczony. Może nawet do końca życia? - Myślę, że tak. Do końca życia mógłbym już nic nie robić. Nie o to mi jednak chodzi. Lubię kiedy coś się dzieje. Nie lubię nudy. Rozmawiał Zbigniew Czyż Już wkrótce odbędzie się gala KSW 59. Oglądaj na Ipla.tv transmisję walki m.in. Mariusza Pudzianowskiego! Nie czekaj i zagwarantuj sobie dostęp już teraz. Nie możesz tego przegapić!