To największa tragedia w historii francuskiej piłki nożnej. Odcisnęła tak silne piętno w lokalnej świadomości, że w tym roku parlament przyjął ustawę, na mocy której 5 maja we Francji nie będą rozgrywane mecze pierwszej i drugiej ligi, Pucharu Francji oraz europejskich pucharów na terenie kraju z udziałem francuskich klubów. Wielka Marsylia na małym stadionie w Bastii Tego dnia pogoda na Korsyce była idealna - słońce, przyjemna temperatura. Pełnia wiosny. SEC Bastia, Sporting Etoile Club Bastia, który przez ostatnie lata występował w drugiej lidze, awansował do półfinału Pucharu Francji. Przeciwnikiem była Marsylia, rok wcześniej finalista Ligi Mistrzów, rok później zwycięzca tych rozgrywek. W składzie OM, sponsorowanego przez kontrowersyjnego właściciela Bernarda Tapie, roiło się od nazwisk wielkich piłkarzy: Jean-Pierre Papin, Chris Waddle, Manuel Amoros, Abedi Pele, Basile Boli, Eric Di Meco... To był jeden z najpotężniejszych klubów Europy pierwszej połowy lat 90. XX wieku. Mecz sezonu w Bastii chciało obejrzeć kilkadziesiąt tysięcy widzów. INTERIA SPORT EXTRA - CZYTAJ WSZYSTKIE WYJĄTKOWE TEKSTY Nowa trybuna w 10 dni. Prace zakończone w dniu meczu Lokalny stadion Armand-Cesari na przedmieściu Bastii w Furiani mógł pomieścić osiem tysięcy widzów. To jeden z najstarszych obiektów piłkarskich we Francji, zbudowany w 1932 roku. Z trudem spełniał wszelkie certyfikaty bezpieczeństwa. Szefowie Bastii otrzymali propozycję organizacji tego spotkania na Stade Velodrome w Marsylii. Tam mogło obejrzeć mecz co najmniej 40 tysięcy widzów. Dlaczego ofertę odrzucili? Zdecydowali się, że powiększą trybunę na stadionie w Furiani o 10 tysięcy miejsc! W kilka dni zdecydowali się zlecić budowę nowej metalowej trybuny firmie Sud Tribune. Przedsiębiorstwo budowlane miało doświadczenie w tego typu inwestycjach. Montowało je na paradach wojskowych czy imprezach państwowych. Boisko zamieniło się w prowizoryczny szpital W oczekiwaniu na mecz zasiadło na niej 10 tysięcy osób, na górnej części - na której bilety kosztowały najmniej (300 franków) - trzy tysiące. Nowopowstała widownia przypominała raczej rusztowanie, w każdym razie sprawiała wrażenie prowizorki, a nie solidnej dobrze wykonanej konstrukcji. Kiedy piłkarze Marsylii wyszli na rozgrzewkę, atmosfera na trybunach zrobiła się gorąca. Był doping, tupanie nogami po metalowych częściach prowizorycznej trybuny. Spiker zawodów prosił, aby "z powodów bezpieczeństwa nie uderzać w metalową część trybuny". Ale nawoływania nie przyniosły skutku. Gorący temperament korsykańskich kibiców nie pozwolił oglądać takiego wydarzenia jak w filharmonii. O godzinie 20.23, siedem minut przed planowanym rozpoczęciem spotkania, doping kibiców Bastii ucichł. Rozległ się wielki trzask, a potem krzyki. Trybuna zawaliła się i zamieniła w kupę złomu. Trzy tysiące kibiców spadło z 15 metrów, przygniatane kawałkami metalu i betonu. Jak można było grać? Dla kogo? Puchar Francji niedokończony Na ratunek rzucili się piłkarze obu drużyn. Demontowali ogrodzenie, by pozostali na tej części trybuny kibice mogli wyjść bezpiecznie na murawę. Wkrótce boisko zamieniło się w szpital polowy. Tam znoszono rannych. Zginęło 18 osób, 19 ofiara zmarła kilka lat później w wyniku odniesionych obrażeń, aż 2357 widzów zostało rannych! Meczu nie rozegrano. - Są zabici, są ranni. Przerażające. Jak można było grać? Dla kogo? Nie było dyskusji - mówił bramkarz Marsylii Pascal Olmeta. Obie drużyny nie chciały kontynuować rozgrywek. Puchar Francji nie został dokończony, pierwszy raz od czasów II wojny światowej. Drugim finalistą było prowadzone przez Arsene'a Wengera AS Monaco, które reprezentowało później Francję w Pucharze Zdobywców Pucharów. Morderstwo prezesa, pogróżki wobec świadków Dlaczego doszło do tragedii? Kto zawinił? Na te oczywiste pytania odpowiedzi szukały przede wszystkim rodziny ofiar. Czekały na sprawiedliwy proces. Na próżno. Koryska to bardzo wrażliwy we Francji region, gdzie co chwila ożywają tendencje separatystyczne. Procesy odbywają się bardziej "po korsykańsku" niż "po francusku". O wyrokach decydują lokalne powiązania, zależności, interesy. Pogróżki dostawali przedstawiciele rodzin ofiar, adwokaci, świadkowie. - Czułem się zagrożony. Kilka dni przed procesem na drzwiach mojego gabinetu pojawił się napis w języku korsykańskim. Po rozprawie minął mnie facet z kaskiem na głowie i groził mi, mówiąc, że nie powinienem bronić "Chińczyków" - opowiadał adwokat Michel Cardix, broniący inżyniera Jean-Marie Boimonda. "Chińczycy" to wszyscy oskarżeni. Proces rozpoczął się w styczniu 1995 roku. "Sala sądowa w Bastii była zbyt ciasna, aby pomieścić 12 oskarżonych, całą śmietankę francuskich prawników, gniew ofiar, apetyt dziennikarzy i uzbrojonych po zęby policjantów" - relacjonował proces dziennik "L"Equipe". Zamontowano okna pancerne. Świadkowie i oskarżeni przychodzili pod eskortą. Nocowali w hotelu, który był strzeżony jak forteca. Największe kary ponieśli: Jean-Marie Boimond, inżynier z Sud Tribune - dwa lata więzienia (nie prosił o apelację), Michel Lorenzi, wiceprezydent Bastii - dwa lata więzienia (10 miesięcy w zawieszeniu po apelacji), Bernard Rossi, odpowiedzialny za nadzór budowlany - 18 miesięcy więzienia (karę zmieniono potem na wyrok w zawieszeniu). Pazerność korsykańskich nacjonalistów przyczyną tragedii? Nawet prokurator przyznał w trakcie procesu, że nie był w stanie podążać "właściwymi ścieżkami prawnymi". "Sprzedawczyki! Gilotyna dla nich! Dajcie nam ich, sami wymierzymy im sprawiedliwość! - krzyczały rodziny ofiar w stronę oskarżonych w odpowiedzi na mowę oskarżyciela. Z oskarżonych tylko inżynier Boimond zachowywał się po ludzku i współczuł ofiarom i ich rodzinom. Według sądu przyczyną tragedii był wypadek. Co jednak doprowadziło do wypadku? Oszustwo. W Pucharze Francji zyski z biletów dzieli się wobec ściśle określonych zasad - 30 procent dostaje klub przyjezdny, 30 procent gospodarz, 25 procent Francuska Federacja Piłkarska, a 15 procent trafia do funduszu solidarnościowego dla wszystkich klubów. Gdyby szefowie Bastii zorganizowali mecz w Marsylii, klub zarobiłby więcej. Logika kazała grać na Stade Velodrome. Ale akcja toczy się na Korsyce. Tu nie tylko procesy odbywają się po korsykańsku, ale i kasę rozliczą się według lokalnych zasad. Bastia nagle podniosła ceny biletów. To spowodowało wzrost przychodów z meczu z 1,2 do 4,2 miliona franków. Różnica po podwyżce kwoty, którą miała otrzymać Bastia, wyniosła 2,2 miliona franków. Te pieniądze znikły. Gdzie? O tym wiedział na pewno zastrzelony prezes klubu. Tajemnicę zabrał do grobu. Znawcy problemu twierdzą, że pieniądze trafiły do korsykańskich nacjonalistów, którzy przejęli władzę w klubie. To tej grupie miało tak bardzo zależeć na powiększeniu trybuny. Dla nich najważniejsze były pieniądze. Nie pomyśleli o bezpieczeństwie i zdrowiu kibiców, również Korsykańczyków. Olgierd Kwiatkowski