Pewnie zbiegiem okoliczności, ale Niemiec przedłużył umowę dokładnie tego samego dnia co Ole Gunnar Solskjaer, jego pogromca z Manchesteru United. Porażka w 1/8 finału Champions League - w sytuacji, gdy celem było wreszcie dotarcie przynajmniej do półfinału - i to w dramatycznych okolicznościach (decydujący gol w samej końcówce, z karnego) była ogromnym rozczarowaniem, w Paryżu i w katarskiej Dausze, gdzie zapadają najważniejsze decyzje, ale Tuchel nie przestał cieszyć się zaufaniem szefów klubu. Przyczynił się do tego sposób, w jaki Niemiec prowadzi drużynę, jak testuje nowe ustawienia, jak potrafi zarządzać szatnią pełną gwiazd, wreszcie - w jaki sposób komunikuje się z mediami. W zasadzie od początku nie można mu nic zarzucić, oprócz... katastrofalnej postawy zespołu w meczu rewanżowym z Manchesterem United (2-0, 1-3) i w znacznie mniejszym stopniu porażki z najsłabszą wówczas drużyną Ligue1 (Guingamp, 1-2) w Pucharze Ligi. Paradoksalnie, właśnie te dwie wpadki spowodowały, że paryżanie skończą sezon najwyżej z trzema trofeami (Superpuchar, mistrzostwo, Puchar Francji), czyli gorzej niż za poprzednich trenerów. I z fatalnym występem na arenie europejskiej. To zdecydowanie poniżej oczekiwań. A jednak Tuchel dostanie jeszcze szansę na poprawę tych wyników. Gdy został do końca kontraktu, wyrównałby 3-letni rekord na ławce trenerskiej "za czasów katarskich" w Paryżu. Dotychczas udało się to tylko Laurentowi Blankowi. Szacuje się, że były trener Borussii Dortmund zarabia teraz w PSG ok. 420 tys. euro miesięcznie. Po przedłużeniu kontraktu, na pewno więcej. RP