To było jednak spore zaskoczenie, gdy po finałowym biegu na mityngu Filothei Women Gala w Atenach zegar pokazał czas zwyciężczyni - 12.67 s. Ledwie tydzień temu uzyskała go Klaudia Wojtunik, 25-letnia Polka, mająca rekord życiowy 12.84 s, uzyskany w półfinale mistrzostw Europy w Rzymie. Mistrzostw, których - drugiego dnia - była jedną z głównych bohaterek. Koniec końców rekordem życiowym płotkarki AZS Łódź pozostaje czas ze stolicy Włoch, bo w Grecji wiatr był odrobinę za mocny, wiał w plecy z prędkością 2,2 ms, podczas gdy największa dozwolona wartość to 2,0. - Byłam tak zaskoczona, że w ogóle mi to nie przeszkadzało. Cieszyłam się, że ten wiatr mi nie utrudnił sprawy, że potrafiłam utrzymać rytm. A i tak wolałam taki niż 2,0 m/s w twarz, co było we wcześniejszej serii - mówi Wojtunik. Klaudia Wojtunik uwierzyła w Grecji, że igrzyska mogą być dla niej wielką szansą. I wciąż o nie walczy Gdyby wiatr był regulaminowy, Polka mogłaby już cieszyć się z olimpijskiej nominacji. Wystarczy do tego bieg w czasie 12,77 s - lub szybszy. Taką szansę Wojtunik dostała w niedzielnym Memoriale Czesława Cybulskiego, w półfinale uzyskała 12,87 s, finał był w jej wykonaniu nieco wolniejszy (12,98 s). Pamiętajmy jednak - aż do półfinału w Rzymie ani razu nie zeszła w 2024 roku poniżej 13 sekund. Być może we Włoszech tak pozytywnie nakręciła ją afera związana z pochopnym wykluczeniem w eliminacjach, po naruszeniu procedury startowej. Dopiero apelacja polskich przedstawicieli sprawiła, że 25-latka samotnie walczyła o awans do półfinału. I go uzyskała. - Ten start w Grecji sprawił, że zaczęłam mocno wierzyć w osiągnięcie minimum na igrzyska. Mam je z tyłu głowy. Nie spodziewałam się, że mogę tak szybko pobiec w tym sezonie. Liczyłam na jakieś 12.90, a jest lepiej. I co ważniejsze, cieszę się, że potrafię się w tym odnaleźć. I biję tę życiówki - mówi reprezentantka Polski. W takiej formie Wojtunik może w piątek nie tyle wyrwać złoto Pii Skrzyszowskiej, bo jednak wciąż dzieli je sporo, ale trochę utrudnić jej zadanie, zwiększyć presję. - Dążę do tego, by Pia poczuła mój oddech. Ona wciąż zawiesza tę poprzeczkę wyżej i wyżej, a my wszystkie staramy się trochę podgonić poziomem. - To przełomowy sezon dla mnie i fajnie, że bieganie sprawia mi taką radość - dodaje. Trzy kontuzje w tygodniu, tak było w przeszłości. Optymistyczny 2024 rok, pomaga trener Igi Świątek Dlaczego więc w 2024 roku możliwy był taki postęp, a nie w poprzednim? W całym zeszłym sezonie ani razu nie zeszła poniżej 13 sekund, na poziomie 13 sekund i kilku/kilkunastu sekund była już cztery lata temu. A jednak tylko w lipcu 2021 roku udało jej się pobiec na otwarciu sezonu w Finlandii ten dystans w 12,97 s. - Przestałam łapać kontuzje. W tamtym roku miałam dużo pecha, potrafiłam trzy razy w tygodniu mieć uraz mięśnia dwugłowego. Treningi były mocno kombinowane, ciężko szły. A teraz z trenerami: Mikołajem Justyńskim i Maciejem Ryszczukiem dajemy radę. I super, że stają na rzęsach, by mnie doprowadzić do najwyższego poziomu. Jak widać, kroczek po kroczku nam się to udaje. Maciej Ryszczuk dba także o przygotowanie motoryczne naszych płotkarzy, ale przede wszystkim - Igi Świątek. - Na ten nasz trening przekłada też te swoje plany i mogę się tylko cieszyć, że mam tak doświadczoną osobę obok. I dziękować za tę opiekę - opowiada Wojtunik. W piątek zawodniczka AZS Łódź będzie faworytką do... zajęci drugiego miejsca, bo jednak dominacja Pii Skrzyszowskiej w finale mistrzostw Polski nie powinna podlegać dyskusji. - Minimum to dla mnie to życiówka, a co dalej, to zależy od warunków pogodowych. Chcę zrobi tę kwalifikację do Paryża, ale też nie będę nakładała na siebie presji. Jestem jednak gotowa, by uczynić to już w eliminacjach - zapewnia.