Nieodżałowany sportowiec z Huculszczyzny, urodzony w 1927 roku w Nadwórnej, w dzieciństwie doświadczył tułaczki, ale jak sam podkreślał - nie wypadł sroce spod ogona. - Moja matka brała udział w podnoszeniu wraku pancernika Gneisenau, a ojciec Jan był zesłany na trzy lata do łagru w Uzbekistanie. Ja też trochę "podskakiwałem" w ponurych czasach wojny - mówił pan Roman Korban. Zawstydzał dużo młodszych. Roman Korban był głodny życia Dokładnie rzecz ujmując już pod koniec wojny aktywnie działał w partyzantce, by w końcu całą rodziną powrócić do Gdyni. To wtedy - właściwie przez zupełny przypadek - zaczęła się jego przygoda życia z lekkoatletyką i bieganiem na 800 m, które stało się jego koronną konkurencją. A ten "przypadek" spotkał go na Wybrzeżu, gdzie związał się ze Spójnią Gdańsk. Uznając, że po latach jego wiedza na temat państwa na antypodach jest nieporównywalnie większa, niejako chciał poprawić tamtą publikację, aby nowa pozycja w biblioteczce stała się bardziej komplementarna i bogatsza o osobiste doświadczenia. Dialog z takim sportowcem, pamiętającym najokrutniejsze czasy w najnowszej historii boksu, był bardzo przejmujący. Pozwalała bowiem zdać sobie sprawy, w jak innej rzeczywistości funkcjonujemy teraz... - Z obozów sportowych pamiętam walkę o więcej... słoniny. Kartofli nie brakowało, ale ten przysmak był deficytowy. Takie to były czasy, lecz mieliśmy wspaniałych pedagogów, którzy na tym odcinku historii dokonali wielkiej rzeczy. Przebudowywali naszą świadomość, tej młodzieży, którą zgnoiła wojna, a oni wskazywali nam drogę jak wyjść na ludzi - opowiadał pan Roman. Nieopisane uczucie przepełniało mnie, gdy opowiadał o swoich początkach biegania, do dzisiaj pamiętając smak głównej nagrody, czyli owocowych dropsów. Niesłychane, ale żeby nadal utrzymywać głowę w należytym stanie, półtora roku temu postanowił odświeżać sobie znajomość języka ukraińskiego. Kontekst wojny za naszą wschodnią granicą był tutaj oczywisty. Mało tego, mając 95 lat sam wsiadł na pokład samolotu i przemierzył podróż z Sydney do Polski. Ten czterokrotny mistrz Polski (trzy razy na stadionie i raz w hali) wystąpił na igrzyskach olimpijskich w Helsinkach, ale odpadł już w eliminacjach. Wyznał mi, że na najważniejszą imprezę sportową w swoim życiu został wysłany chory na gruźlicę. Jednak nie miał o to żalu do ówczesnych decydentów, zdając sobie sprawę, na jakim poziomie była wówczas medycyna w naszym kraju. W ostatnim czasie przeszedł dwa udary. Zmarł w Sydney. Cześć Jego pamięci!