Niewątpliwie warto było wziąć udział w prelekcji dotyczącej zmian w przepisach lekkoatletycznych, które w ostatnim czasie wprowadził World Athletics. Organizatorem był Polski Związek Lekkiej Atletyki, a prelegentami fachowcy związani z "królową sportu". Niewątpliwie najwięcej emocji wywołały zmiany w tzw. skokach długich, a wprowadzeniem zajęła się sędzia Ewa Stelmach, specjalizująca się głównie w bloku skoków, pokazując wszystkim zebranym na wirtualnym szkoleniu, od kuchni, jak teraz wygląda wideoweryfikacja. Sytuacja była dosyć jasna. Doszedł VAR i... sypnęło absurdami Tytułem wstępu: wcześniej by taki przepis, że skok należy uznać za nieważny wówczas, jeśli zawodnik w trakcie odbicia dotknie podłoża poza linią odbicia. Tak więc istotna była kwestia dotknięcia, a kluczową rolę odgrywała plastelina ustawiona pod kątem 45 stopni. Sytuacja była dosyć jasna: jeśli zawodnik zostawił ślad na plastelinie, skok był nieważny. Jeśli tego śladu nie zostawił, oczywiście pomijając ewentualne złamanie innych przepisów (np. gdyby całą stopą przekroczył listwę), taki skok należało uznać za ważny. Jako że technologia poszła do przodu, World Athletics doszło do wniosku po konsultacjach, że warto zacząć czerpać z rozwiniętej wideoweryfikacji. - Zmiana, która została wprowadzona, polega na tym, że w przepisie nie ma już mowy o dotyku do podłoża, tylko przepis mówi o tym, że skok należy uznać za nieważny, gdy zawodnik stopą lub jakąkolwiek częścią buta przekroczy płaszczyznę wyznaczoną przez linię odbicia - zaznaczyła sędzia Stelmach. I tutaj zaczynają się wielkie absurdy, które poważne narzędzie w postaci VAR-u sprowadzają do przyboru, który można wykorzystywać właściwie dla hecy. Dowód? Proszę bardzo! Powyższe zdjęcie jest doskonałą ilustracją, pokazującą przykład przekroczenia przepisów w myśl obecnego regulaminu, podpartego nowoczesną technologią. Czy zawodnik na tym zdjęciu może zostać zdyskwalifikowany? Nie tylko może, co wręcz musi. Dlaczego? Bo integralna część jego buta, czyli... sznurówka, wykracza poza prostopadłą linię. - To już jest absurd totalny - odezwał się jeden z uczestników szkolenia. I jego reakcja nie była odosobniona. - Przepis mówi jasno, że chodzi o jakąkolwiek część buta - doprecyzowała przepisy sędzia Stelmach. Następnie padło bardzo zasadne pytanie, bowiem podczas każdego skoku prędzej czy później dojdzie do momentu, gdy sznurówka lub język buta "przelecą" przez linię spaloną. Zatem istotne jest to, w którym momencie należy liczyć kontakt buta z belką i odczytywać "spaleniznę" lub jej brak. - Przepis mówi, że do chwili oderwania stopy. A tutaj widzimy, że kontakt stopy jeszcze jest - powiedziała Ewa Stelmach, dodając od razu: - To jest coś, co nie było wzięte pod uwagę przy tworzeniu tego przepisu. Dyskusja na ten temat się toczy. "Sędziowie muszą sprawdzić, czy nie doszło do tak absurdalnej rzeczy" Głos w tej sprawie zabrał Filip Moterski, szef polskich sędziów lekkoatletycznych, który podczas niedawnych halowych mistrzostw Europy w Stambule był członkiem polskiej reprezentacji odpowiadającym za składanie protestów oraz pełnił rolę tzw. team leadera. Tym razem odniósł się do zagadnień, które żywo interesowały dziennikarzy. - Faza odbicia składa się z trzech części: początek, moment gdy mamy praktycznie cały but na belce, a następnie faza końcowa, czyli ostatnie widoczne zdjęcie na stopklatce, pokazujące kontakt podeszwy buta z belką odbicia. I to właśnie ten fragment najczęściej podlega ocenie. Natomiast dlatego trwa to tak długo, bo sędziowie na całej długości skoku muszą sprawdzić, czy nie doszło do tak absurdalnej rzeczy, jak m.in. przekroczenie tej płaszczyzny przez jakąkolwiek część, która należy do stopy lub buta, w tym również sznurówki. W następstwie rzeczona na wstępie plastelina już wcale nie jest konieczna, a jeśli już jest, to nie znajduje się pod kątem 45 stopni, a 90 stopni, aby wychwytywać skoki, które do tej pory były uznawane za ważne. Teraz liczy się to, żeby mieć dobrze wyznaczoną linię odbicia. - Pod uwagę bierzemy teraz pionową płaszczyznę, przechodzącą przez linię odbicia - powiedziała Stelmach. Do tej pory, w myśl starych przepisów, jeśli czubek buta znajdował się już poza linią odbicia, ale na plastelinie nie pozostawał śladu, to taki skok należało uznać za ważny. Obecnie jest z kolei uważany za "spalony", stąd właśnie dla ułatwienia oceny podniesiono plastelinę, a zamiennie stosuje się też tzw. zaślepkę. I tu już do pomocy w ocenie, czy moment odbicia był prawidłowy, służy właśnie wideoweryfikacja. Nie ma wątpliwości, że technologia jest potrzebna, wszak warto zdać sobie sprawę, iż według wyliczeń kontakt stopy sportowca z belką, czyli moment odbicia, trwa w przedziale 0,12-014 s. Zatem im dokładniejszy system, tym łatwiej o właściwą ocenę. Rzecz w tym, w jakimi sposób użyjemy dobrodziejstwa naszych czasów, bo niewłaściwe korzystanie z VAR-u jest niczym innym, jak wylewaniem dziecka z kąpielą. "Ten przepis na pewno będzie modyfikowany, podejść zdroworozsądkowo" - Idea jest taka, że ma to przyspieszyć zawody, bo nie ma plasteliny, ale są takie sytuacje, które my sędziowie oceniamy w ten sposób, że gubi się nimi ideę sportu - przyznała Stelmach. Jakieś przykłady? Proszę bardzo, oto kolejny... Na tej ilustracji widzimy, że zawodnik wprawdzie okiełznał niesforne sznurówki w swoim obuwiu, ale "zapomniał" o innej jego integralnej części, czyli... języku. Co w tej sytuacji? A jakże - skok "spalony"! To może jeszcze jeden przykład - równie wymowny. Na tej klatce, na pierwszy rzut oka, wszystko gra. But sportowca znajduje się poza linią, podeszwa ewidentnie nie wykracza poza wyznaczoną płaszczyznę. Niestety, w tym przypadku skoczek również nie ma zaliczonego skoku. Wszystko z powodu najpewniej minimalnie odwarstwionego czubka buta, który w niczym nie pomaga, nie daje żadnej korzyści, ale w myśl nowych obostrzeń powoduje, że tej próby nie można uznać. - Ten przepis na pewno będzie modyfikowany, po prostu podejrzewam, że zostanie zmieniony - stwierdziła pełna nadziei Stelmach. - Sądzę, że będzie zmierzał w tym kierunku, żeby podejść do sprawy zdroworozsądkowo. "Debilizm totalny". Cel? Wyeliminować absurdy i niespójności - Tak jak powiedziała Ewa, będzie to zmierzało w tym kierunku, żeby wyeliminować absurdy i niespójności - zaczął uzupełniać koleżankę Moterski. - Bo ta część przepisu, która została zawarta w skokach, w ogóle nie współgra z zapisem, który jest w rzutach. Prawdopodobnie prace przebiegały w ten sposób, że w skokach coś zmieniono, a w rzutach na szczęście zostało stare brzmienie. W rezultacie tak naprawdę nie wiemy, co autor, czyli World Athletics, miał na myśli, powodując te zmiany. Spodziewam się, że w tym roku nastąpi duże uporządkowanie wszystkich niespójności. A w zakresie sznurówek niewykluczone, że przepis zostanie uzupełniony o fragment, iż powinno chodzić o to wszystko, co daje korzyść zawodnikowi - dodał. Zdaniem szefa polskich sędziów to też będzie pole do żarliwych dyskusji, bo da niektórym szansę do przedstawiania nieprawidłowych interpretacji. - Aż ci, co bardziej zabetonowani ludzie zrozumieją, że nie taka jest intencja tego przepisu - skonstatował Moterski, wskazując na kolejny ważny element, który w tej chwili jeszcze bardziej poddaje w wątpliwość słuszność takiej egzemplifikacji zapisów. - Zwróćmy uwagę, że postawiona na fotofiniszu czerwona kreska oznacza początek płaszczyzny, natomiast przepis - w przeciwieństwie do fotofiniszu - nie wskazuje jasno, jak ta kamera ma być ustawiona. W rezultacie ustawienie kamery stwarza pole dla zawodników oraz ekip do oprotestowania, dowodząc, że choćby w zawodach halowych nawierzchnia sprężynuje, co może powodować mikroprzesunięcia kamery, co w efekcie będzie wypaczało wyniki. - No fajnie, debilizm totalny - padła surowa ocena, której - co wymowne - nikt nie zanegował. Bezduszna dyskwalifikacja. Jest zmiana przepisów Nie jest też tak, że wszystkie przepisy, jakie wprowadziła World Athletics są do bani. Kilka miesięcy temu sędziowie skupili się na nowych procedurach związanych ze startem. Wszyscy bowiem pamiętamy bezduszną dyskwalifikację Devona Allena, jednego z faworytów do złota w finale biegu na 110 metrów przez płotki w mistrzostwach świata w Eugene, kiedy to o wykluczeniu go z rywalizacji zadecydowała 0,001 sek. - Sędziowie byli w jego wypadku bezwzględni. Zarówno starter międzynarodowy, jak i arbiter uznali, że skoro tak wskazała aparatura, to należy się dyskwalifikacja. To była bardzo kontrowersyjna sytuacja, w której zabrakło trochę refleksji i tego, by przepisy interpretować w duchu brzmienia, a nie zgodnie z literą zapisu, bo wiele okoliczności mogło sprawić, że zawodnik powinien dostać wówczas albo kartę żółtą, albo zieloną. Nadal bowiem niedomknięte są pewne kwestie. Jaka jest tolerancja odczytu? Jak działają zaokrąglenia, czy w górę, czy w dół? - mówił Sebastian Świerc, jeden z dwóch Polaków, którzy są członkami europejskiego panelu sędziów międzynarodowych. System Informacji Startowej (SIS), czyli wszelkie wykresy dotyczące startu zawodników, nie jest decydujący, a jest jedynie źródłem do pomocy przy decyzji, jaką podejmuje starter. Ta zmiana weszła w życie kilka lat temu. Wcześniej przepis był jasny: to, co wskaże aparatura, jest obowiązujące. Ofiarą tego bezdusznego przepisu padł w 2003 roku w czasie mistrzostw świata w Paryżu Amerykanin John Drummond. Aparatura wskazała wówczas, że jego start był nieprawidłowy. Sędziowie nie mieli innego wyjścia, jak pokazać lekkoatlecie dyskwalifikację. Zresztą zakończyło się to blisko godzinnym protestem na bieżni. Na aparaturze widać było, że jego przedwczesna reakcja była słaba. To był po prostu delikatny ruch buta w bloku startowym, co spowodowało nacisk na blok startowy. - Sama reakcja startowa powstała dużo później. Prawie 0,2 sek. po strzale startera. Wtedy jednak przepisy były bezwzględne. Ta sytuacja doprowadziła do zmiany w przepisach kilka lat temu. Obecnie aparatura jest jedynie źródłem danych pomocniczych - podkreślał Świerc. Możliwy start "pod protestem" Po przypadku Allena z ubiegłego roku, kiedy o jego dyskwalifikacji decydowała 0,001 sek., sędziowie postanowili pochylić się nad tym wypadkiem. - Skutkiem tego, co się stało w czasie mistrzostw świata w Eugene było pojawienie się w listopadzie ubiegłego roku dodatkowej informacji w zaleceniach dla starterów. Mówi ona o tym, że jeśli aparatura startowa wskazuje podejrzenie falstartu, czyli bliski limitu 0,1 sek., ale starterzy nie stwierdzili niedozwolonego ruchu zawodnika, arbiter startu może podjąć wówczas decyzję o dopuszczeniu lekkoatlety do startu "pod protestem". Chodzi o to, aby umożliwić mu start, by można było odczytać wynik i mieć zakończone zawody, a ewentualne decyzje podjąć po spokojniejszej analizie, bo przecież mogła zawieść aparatura - mówił nasz sędzia. World Athletics pracuje też nad zmianami, które być może wejdą w życie jeszcze w tym roku. Dotyczyłyby one jednak tylko Diamentowej Ligi, w której zarabia się duże pieniądze. W tych zawodach dyskwalifikacje za falstart nie są nikomu na rękę. Także kibicom, którzy słono płacą za bilety. Dlatego pojawił się plan, by w Diamentowej Lidze był dopuszczalny jeden falstart w biegu. Świerc przyznał, że w środowisku pojawia się też coraz więcej głosów, by dopuszczalny czas reakcji został zmieniony z 0,1 sek. do 0,085 sek. - Wydaje się, że to, co kiedyś wypracowano w laboratorium w Finlandii, uznając, że 0,1 sek, to najkrótszy możliwy czas reakcji ludzkiego organizmu na bodziec, nie jest już aktualne, bo zawodnicy są w stanie reagować jednak znacznie szybciej - przyznał polski sędzia. Ta reforma, jeśli w ogóle do niej dojdzie, najpewniej nie zostanie wprowadzona przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu. Zarekwirowane buty i brak logiki W ostatnich latach niespodziewanym problemem stało się obuwie lekkoatletyczne. Okazało się bowiem, że dzięki nowoczesnej technologii, można zyskać przewagę. Można śmiało powiedzieć, że doszło do rewolucji, bo but przestał już tylko pełnić funkcję ochronną i zaczął być czymś, co daje przewagę technologiczną. Impuls do rozwoju obuwia w tym właśnie kierunku dały starty Oskara Pistoriusa, który - choć był sportowcem niepełnosprawnym - został dopuszczony do rywalizacji, pomimo że jego protezy z włókna węglowego stanowiły przewagę. Na wzór protez, jakie stosował Pistorius, zaczęto robić buty, które mają w podeszwie twardy rdzeń. Są one tak twarde, że niemal nie da się ich wygiąć. W związku z masowym stosowaniem nowych butów, World Athletcis zdecydowała się wprowadzić limity dotyczące grubości wkładki w takich butach. Przez lata w ogóle nie było kontroli butów, ale rozwój technologii sprawił, że zaczęto tego wymagać od sędziów. - W tej chwili grubość wkładki w butach waha się w zależności od konkurencji w przedziale 20-25 mm. W biegach ulicznych i średnich dopuszczalna grubość to 40 mm. Przepis został wprowadzony jakiś czas temu, ale nie ma do niego przepisów wykonawczych. Nie ma urządzeń, którymi można byłoby to mierzyć. Bywa, że zawodnikowi trzeba zarekwirować buta, by dokonać pomiarów i oddawany jest dopiero po pewnym czasie. To wiązałoby się też z rozcięciem obuwia do badań - mówił Robert Terczyński, sędzia PZLA. Nie ma zatem urządzeń, ale sędziowie nadal mają obowiązek kontroli butów. I dalej rekwirują w sytuacji, kiedy potrzebna jest ratyfikacja rekordu. W PZLA zgłosili się do Instytutu Sportu z pomocą, jeżeli chodzi o maszynę pomiarową. O braku logiki w tym wszystkim świadczy fakt, że w skoku w dal można stosować wkładkę o grubości 20 mm, a w trójskoku o grubości 25 mm. Zorientowano się jednak, że to kompletnie nie ma sensu i zapis ten ma być ujednolicony dla obu konkurencji. Artur Gac i Tomasz Kalemba