Jeśli by sprowadzić występ polskich olimpijczyków do szkolnego świadectwa, to na jaką ocenę zasłużyli? Tomasz Majewski, wiceprezes PZLA: - Chyba dostatecznej, skoro wyrabiamy normę, to pewnie jakąś dobrą trójkę możemy sobie postawić. Ustalmy na początku, czy w ogóle rozmawiamy o tym samym. Czy jest pan mocno rozczarowany dorobkiem polskich lekkoatletów w Paryżu? - Czy mocno? To nie. Nie jest tak, że my się nie spodziewaliśmy takiego występu. Pewnie sami dobrze wiecie, że w sporcie nie ma niespodzianek. I rzeczywiście, my wiedzieliśmy jak będzie. Jak zwykle człowiek w sporcie też musi być optymistą i się udzieliliśmy, że może się tak nie zdarzy, ale się zdarzyło. Co ja mam powiedzieć? W słynnych ocenach do ministerstwa w przewidywaniach niewiele się pomyliliśmy. Dojmujące jest na pewno to, że na poprzednich igrzyskach w Tokio mieliśmy dziewięć medali w lekkoatletyce. To zestawienie z obecnym dorobkiem jest bardzo bolesne. - No tak, ale ja o tym mówiłem. To był cud, to było coś ponad tam, bo wychodziło nam wszystko. To też miało swoje podstawy w wielu innych rzeczach, bardzo korzystnych dla nas, a przede wszystkim w tym, że nasze gwiazdy ze złotego pokolenia były w swoim primie. Ale to było trzy lata temu i rzeczywiście bardzo się zmieniło. W efekcie mamy to, co mamy. A jakie to były prognozy dla ministerstwa? - Bardzo szczegółowe. Dotyczyły medali i miejsc, tu ocenia się każdego zawodnika i jak mniej więcej wypadnie. Na obecny stan rzeczy, czyli jeden jedyny lekkoatletyczny medal, w pana przekonaniu wpływ miało przede wszystkim co? - Wiek naszych zawodników, naszych gwiazd, tak? W lekkoatletyce nie ma niespodzianek, my mamy iluś zawodników, którzy rywalizują na najwyższym poziomie. I tak naprawdę tylko oni właściwie mogą walczyć o medale. Ale w tej rywalizacji nie jesteśmy sami, tylko jest cały świat. I skończyło się jak skończyło. Mieliśmy ileś szans, ileś z tych szans się udało jak zwykle i z tego wyszedł jeden medal. Prezes mówił o szesnastu medalach. - To były bardzo optymistyczne słowa. Tak to jest z przewidywaniami, albo się spełniają, albo nie. Ostatecznie łącznie mamy 10 i też się z tego cieszmy. Pan, jeżeli chodzi o naszych lekkoatletów, niedosyt widzi przede wszystkim gdzie? W której konkurencji? W którym finale? - Szkoda tych czterech centymetrów Anity, bo naprawdę ten medal byłby pięknym ukoronowaniem jej kariery. Ja powiem pięciu centymetrów. - No pięciu, racja. Szkoda chłopaków w młocie, szkoda paru innych występów, ale tak to jest. Nie wszystko się musi spełniać w stu procentach. Czy w 110 procentach, jak to było w Tokio. Czasami spełnia się w pięćdziesięciu. A z tych debiutantów kto panu najbardziej się podobał? - Zdecydowanie dziewczyny na 1500 metrów. I tu trzeba je bardzo pochwalić. Zarówno Weronika Lizakowska, jak i Klaudia Kazimierska świetnie wystartowały. To są młode zawodniczki, a tutaj naprawdę powalczyły przy tym niesamowicie wysokim poziomie, jaki mieliśmy w tej konkurencji. Rekord Polski, rekordy życiowe. Było parę sezon-best, tak że część ludzi dowiozła tutaj naprawdę fajną formę. Co musi się zmienić i co realnie może się zmienić w ciągu tych czterech lat do kolejnych igrzysk, żebyśmy mogli liczyć na to, że w Los Angeles pójdzie nam lepiej? A może ma pan pesymistyczne prognozy... - To nie jest tak, że na takie pytanie można prosto odpowiedzieć. To bardzo złożony system, na który wpływ ma wiele czynników, na które my nie mamy wpływu. Pamiętajcie, to jest rywalizacja światowa. My możemy zrobić najlepiej, jak się da, a i tak możemy z kimś przegrać, bo ktoś po prostu będzie lepszy. I tak to wygląda. Medale się bardzo "zdemokratyzowały", coraz więcej państw bierze udział w ich podziale. I takie są igrzyska, co stale powtarzam. W jaki sposób medal Natalii Kaczmarek na 400 m waży więcej? - Wszystkie medale w sprintach są bardzo prestiżowe, bo to bardzo popularne konkurencje, w których właśnie cały świat biega i szczególnie gdy poziom jest taki wysoki, jak w tej chwili na 400 metrów kobiet. Na poziomie Polskiego Związku Lekkiej Atletyki gdzie pan widzi w tej chwili największe rezerwy i największe możliwości, gdzie też możecie postawić milowy i jakościowy krok? - Czas na rozliczenia i nowe pomysły będzie po sezonie. My przeprowadzimy dogłębną analizę każdego startu i będziemy to poprawiać. Naprawdę mieliśmy dobrą sytuację przez te trzy lata, dzięki wieloletnim sukcesom. Może i za dobrą, bo niestety bardzo często sukcesy biorą się, szczególnie w polskich realiach, z braków. W trakcie igrzysk mieliśmy głośny temat wokół naszych chodziarzy. Jak odniesie się pan do narracji Katarzyna Zdziebło, która w ostatnim momencie i w, jej zdaniem, bardzo słaby sposób została poinformowana, że nazajutrz skoro świt ma wracać do Polski. - Ja nie za bardzo chciałbym iść w tę narrację. Ludzie bronią się wynikami i na tym polegają igrzyska. Tu ludzie przyjechali do pracy, a nie na wakacje i tego się trzymajmy. Jeśli ktoś jest potrzebny zespołowi, to jest potrzebny. A jak jest potrzebny kto inny, to niestety musi mu ustąpić miejsca. Ja bym tu nie szedł w jakieś dyskusje, bo nie ma o czym dyskutować. A mistrzostwa świata w Tokio za rok jakim będą wyznacznikiem? - Celem, jak zwykle, będą medale. To wiadomo, ale w prognozie tego, że to duża impreza otwierająca nowy cykl olimpijski. - Tak, ale będzie bardzo późno, więc to będą trudne dla nas mistrzostwa. Zupełnie inaczej wszystko trzeba będzie skonstruować, cały ten sezon, bo od tej pory ma być to impreza kończąca sezon. My się do niej już przygotowujemy ze dwa lata. No i zobaczymy, zobaczymy. Ta reprezentacja na pewno będzie inna. Dużo mniejsza. I zobaczymy, jakie będą cele, te na pewno będą klarować się w sezonie. Trudno mówić, kto będzie w tej reprezentacji, naprawdę czas pokaże. Nie ma co ukrywać, że dużo osób po sezonie olimpijskim i kończy karierę, i zmienia różne rzeczy. Tak że to na pewno będzie inna reprezentacja. Jeszcze kwestia naszej "ciężkoatletyki", szczególnie panu bliskiej. W młocie przyzwyczailiśmy się do dominacja, a była bardzo słabo. - Bardzo się przyzwyczailiśmy. Może za bardzo? Świat też nie śpi i idzie do przodu. My naprawdę mieliśmy masę szczęścia i świetnych ludzi, którzy medale zdobywali, ale teraz świat je zdobywał. Rozmawiał i notował Artur Gac, Paryż