Artur Gac, Interia: Nie pytam o głos serca, bo wiadomo, co będzie pani podpowiadał. Bardziej chcę odwołać się do rozumu, doświadczenia i intuicji. To mogą być bardzo "medalodajne" mistrzostwa dla naszej reprezentacji? Małgorzata Hołub-Kowalik: - Ja jestem przekonana i zawsze trzymam kciuki, żeby było jak najwięcej medali. Mam takie przeczucie, że tym razem będą cztery. Nasza reprezentacja nie jest bardzo liczna, więc gdyby udało się zdobyć cztery krążki, byłby to naprawdę świetny występ. A jeśli chodzi o sztafetę i dziewczyny biegające indywidualne na 400 m, to oczywiście wierzę tutaj w ich siłę i moc. Są świetnie przygotowane i cały czas bardzo waleczne, więc na pewno pokażą się z jak najlepszej strony. Rywalki będą jednak wymagające. - Tak, jeśli chodzi o biegi indywidualne są świetne, jest Femke Bol i Shaunae Miller-Uibo, czyli naprawdę mocne zawodniczki. Natomiast nasze dziewczyny biegają turniejowo, to znaczy są przygotowane, żeby biegać nawet parę biegów jednego dnia. To będzie na pewno zdecydowanie działało na ich korzyść i mam nadzieję, że to wykorzystają. Miejsce rozgrywania mistrzostw, czyli Belgrad, kojarzy nam się bardzo dobrze z nieodległej przeszłości. - To prawda, na mistrzostwach Europy w Belgradzie zaprezentowaliśmy się super. Mam nadzieję, że po prostu teraz przypomnimy sobie najlepsze momenty. Ja sama mam bardzo miłe wspomnienia z tego miejsca, z dziewczynami w sztafecie zdobyłyśmy złoty medal, a ja indywidualnie byłam w finale. Całą swoją energię, jaką tylko mam w sobie, będę przesyłać polskiej kadrze, aby dali z siebie wszystko. A że jestem w Belgradzie, to mam naprawdę blisko (uśmiech). W kadrze na HMŚ jest piątka pani koleżanek: Justyna Święty-Ersetic, Iga Baumgart-Witan, Natalia Kaczmarek, Kinga Gacka i Aleksandra Gaworska. Biorąc pod uwagę całą złożoność decyzji oraz taktykę na poszczególne biegi, podejrzewa pani, że jakie decyzje personalne będzie podejmował trener Aleksander Matusiński? - Tak naprawdę jeszcze ciężko powiedzieć. I myślę, że sam trener Matusiński też tego do końca nie wie. Wszystko będzie zależało od tego, jak dziewczynom pójdzie indywidualnie. "Problem" będzie wtedy, jeśli Justyna i Natalia awansują do finału. A wiadomo, że jedna z nich będzie musiała pobiec jeszcze w biegu eliminacyjnym sztafet. Poza tym mamy teraz też pewną zmianę w programie mistrzostw. Zazwyczaj było tak, że pierwszego dnia były eliminacje i półfinał 400 m, kolejnego dnia rano eliminacje sztafety, a wieczorem biegu indywidualnego. A tym razem w sobotę będzie tylko finał 400 m indywidualnie, a w niedzielę dwa biegi sztafetowe. Ta zmiana będzie tak naprawdę testem dla wszystkich dziewczyn, która jest najlepiej przygotowana wytrzymałościowo, bo kolejne dwa biegi sztafetowe jednego dnia są bardzo trudne. A w doborze personalnym, jak już powiedziałam, wiele będzie zależało od występów indywidualnych. Myślę, że tą, która będzie bardziej zmęczona, trener zostawi, żeby odpoczywała podczas biegu eliminacyjnego, a pozostała czwórka będzie walczyła o wejście do finału. A następnie, już w walce o medale, jedna z dziewczyn zostanie wymieniona na naszą największą "rakietę". Na papierze, patrząc tylko na czasy, bez Anny Kiełbasińskiej nasza sztafeta traci około 1,5 sekundy. Jednak nieraz można było się przekonać, ile później znaczą takie wyliczenia... - "Papier" nigdy nie biega. Według "papieru" my na igrzyskach w Tokio nie powinniśmy mieć medalu w miksie, a zdobyliśmy złoto. I to jest świetny przykład, że statystyki to zawsze jedno, a to, co dzieje się podczas biegu, to drugie. Dodatkowo bieganie w hali jest trudne, bo jest i będzie sporo przepychanek. Na pewno brak Ani będzie odczuwalny, bo Ania świetnie spisuje się na pierwszej zmianie. Jest sprinterką, więc jest bardzo szybka i zazwyczaj miała płynne wejście, a wtedy już zmiany z przodu dają dużą przewagę. W tym momencie na pewno na pierwszej zmianie będzie musiała biec inna szybka dziewczyna. Podejrzewam Natalię Kaczmarek, bo trzeba otworzyć bardzo mocno. Sądzę, że trener będzie myślał podobnie do mnie. Najważniejsze, żeby przekazywać pałeczkę z przodu, w ten sposób unikając przepychanek. A jeśli będą płynne zmiany, to naprawdę możemy powalczyć o wysokie miejsce. Na koniec, by niejako zapętlić naszą rozmowę, wrócę do pani intuicji, mówiącej o czterech medalach. Kogo widzi pani na podium? - Stawiam na medal w sztafecie, wierzę też w medal indywidualny wśród 400-metrówek i trzymam kciuki za Konrada Bukowieckiego, bo na razie świetnie mu idzie. A czwarty medal? To zawsze jest fajna niespodzianka. Trochę pokrzyżowały się plany, bo nie ma Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego, a to też nasi czołowi biegacze, którzy zazwyczaj zdobywali medale na takich imprezach. Wielkie nadzieje pokładam w świetnie dysponowanych Ewie Swobodzie i Adzie Sułek, obie są w tym momencie liderkami światowych tabel. A może będzie też niespodzianka od Angeliki Cichockiej? To są starty halowe, więc naprawdę wiele może się wydarzyć. A jest również Damian Czykier, zawsze nieprzewidywalny. Poza tym czemu grzebać szanse naszych mężczyzn na 400 m? Skład nie jest taki świetny, jak wtedy, gdy bili rekord świata, ale mamy młodych i bardzo walecznych zawodników. Wychodzi na to, że zdobycz medalowa może przekroczyć nawet pani upragnioną "czwórkę". - I niech tak będzie! Jeśli mam się mylić, to tylko w tę dobrą stronę. Rozmawiał Artur Gac, Belgrad