Grant Holloway to w świecie płotków zawodnik z innej ligi, daleko wybiegający nad resztę stawki. Z wielkich imprez w ostatnich latach złota nie przywiózł raz: w igrzyskach w Tokio sposób na niego znalazł Jamajczyk Hansle Parchment. W zeszłym roku, aż do mistrzostw świata w Budapeszcie, rywale też pokonali go tylko raz: w Diamentowej Lidze w Rabacie dokonał tego Rasheed Broadbell. Holloway dał szansę Parchmentowi nacieszyć się jakimikolwiek zwycięstwami dopiero na końcu sezonu, już po najważniejszej imprezie roku. W hali jednak sytuacja jest jeszcze bardziej radykalna. Holloway od 2017 roku uczestniczył w 57 biegach na 60 m przez płotki - w eliminacjach, finałach, na różnych mistrzostwach i zwykłych mityngach. Wygrał... wszystkie 57. Pobił rekord świata, który później jeszcze wyrównał. Żaden z rywali nie jest w stanie się do niego zbliżyć i aż szkoda, że dziś nie biega fenomenalny trzy dekady temu Brytyjczyk Collin Jackson. Kapitalne występy Jakuba Szymańskiego. Tylko 21 lat, a jakie możliwości! I to właśnie Holloway był największą gwiazdą rywalizacji na 60 m przez płotki w Lievin - na szybkim tartanie, który sprzyja dobrym wynikom. Nowy rekord świata? Na to nie stawiał. "Jestem teraz we Francji tylko z dwóch powodów: kawy i wina" - napisał w swoich mediach społecznościowych. Już w eliminacjach błysnął, biegł na dużym luzie, uzyskał czas 7.39 s, nieosiągalny dla innych. Obu Polaków zostawił daleko z tyłu, choć Damian Czykier wyrównał swój najlepszy wynik w sezonie (7.65 s), a Krzysztof Kiljan był jeszcze dalej (7.71 s). Świetnie za to pobiegł w pierwszym półfinale Jakub Szymański - też miał duży zapas, nie rywalizował "na noże" z Francuzem Justem Kwaou-Matheyem. 7.56 s to nie jest jeszcze to, na co stać płotkarza z Sopotu. 21-letni Polak ma bowiem za sobą bardzo udane ostatnie dni. Ledwie sześć dni wcześniej w Düsseldorfie przebiegł ten dystans w 7.47 s - pobił rekord Polski Damiana Czykiera. Pokazał, że mimo młodego wieku, trzeba się już z nim liczyć. Może nie dotyczy to Hollowaya, ale całej reszty stawki - już tak. We wtorek w Toruniu zabrakło mu jednej setnej (7.48 s), przed największa szansą stanął chyba jednak dzisiaj. Bo miał obok siebie absolutnego fenomena - człowieka niepokonanego w hali na wysokich płotkach. Jakub Szymański w każdym z ostatnich biegów popełniał jakieś błędy, nie były to występy doskonałe. Tak, ruszyłem szybko, jednak ocierałem płotki. I wydaje mi się, że po kolei każdy. A w Duesseldorfie bieg był czystszy - mówił we wtorek w Toruniu. I zaznaczył, że nie boi się rywalizacji z Amerykaninem, a jego marzeniem było zbliżyć się na mniej niż jedną dziesiątą sekundy. - To już by oznaczało, że będę naprawdę blisko niego, czułby mój oddech - stwierdził. Amerykański mistrza świata poza zasięgiem konkurentów. Mógł nawet pobić swój rekord Dziś Holloway nie poczuł jednak oddechu 21-latka. Mimo dość przeciętnej reakcji startowej (0.169 s) i tak pobiegł w innej lidze. Może gdyby Kwaou-Mathey i Szymański ruszyli niemal idealnie... Tyle że oni mieli reakcje startowe jeszcze gorsze od Hollowaya, już wtedy trochę stracili. Amerykanin zaś wpadł na metę w czasie 7.32 s. Szybciej w historii biegał tylko on sam - dwukrotnie - i Collin Jackson. Może jednak żałować tego przeciętnego startu, bo pobicie rekordu świata było jak najbardziej realne. O drugą pozycję walczyli zaś Francuz i Polak. Po 50 metrach obaj mieli czas 6.27 s - tracili do Hollowaya 11 setnych. I Kwaou-Mathey ten dystans utrzymał, ukończył bieg z rekordem życiowym 7.43 s, a Polak stracił pięć setnych. To jest właśnie element, nad którym powinien pracować, bo przecież w Niemczech, tydzień temu, też wykonał rzut za wcześnie. Uzyskał 7.48 s, czyli tyle, ile w Toruniu - do wyrównania rekordu kraju zabrakło jednej setnej sekundy. Gdy jednak przyjdzie lepszy technicznie bieg z lepszą reakcją startową, ten rekord Polski zapewne znów zostanie pobity. Niewykluczone, że już w najbliższych dniach.