24-letni sprinter Resovii pojawił się na bieżni już w pierwszym biegu. Z największych gwiazd lekkiej atletyki, a na takie mógł tu trafić, był właściwie tylko Wayde van Niekerk, rekordzista świata na 400 metrów, który w Paryżu startuje na krótszym dystansie 200 metrów. Aby myśleć o bezpośredniej kwalifikacji do półfinału, a tę zyskiwało trzech najlepszych w każdym biegi, Polak musiał zmierzyć się ze swoim rekordem życiowym. Tymczasem od początku jego sytuacja wyglądała nietęgo, miał dużą stratę do rywali po wybiegnięciu z łuku. Trochę to nie dziwi, Komański ma blisko dwa metry wzrostu, rozpędza się stosunkowo powoli. A jak już się rozpędzi, to potrafi mocno finiszować. I ten finisz nastąpił, Polak zaczął gonić rywali. Już był niemal na równi z Australijczykiem Calabem Lawem, gdy wpadli na linię met. To jednak rywal zajął ostatecznie zmierzono 20.77 s. Rywal był o trzy setne szybszy. Samokrytyka polskiego asa przed kamerą. We wtorek dostanie drugą szansę Ten czas nie powinien być jakimś wielkim zaskoczeniem, od maja i startów w Chorzowie i Bańskiej Bystrzycy 24-latek nie biegał szybciej. A po kontuzji, którą odniósł w mistrzostwach Europy w Rzymie, długo wracał do siebie, ominął choćby mistrzostwa Polski. Tyle że przed kamerą Eurosportu złożył potężną samokrytykę, jak widać, miał dużo większe oczekiwania. - Jak się czuję? Beznadziejnie. Nie wiem, czy oni są tacy szybcy, czy ja taki wolny. Jestem wściekły, bo wychodzi, że jutro rano znów będę musiał przyjść. I pokazać lepsze bieganie - zaznaczył. A później dodał: - Pretensje mam do siebie, bo to ja biegałem. Eliminacje nie przyniosły żadnych sensacji. Swoje serie wygrywali m.in. Letsile Tebogo (20.10 s), Kenneth Bednarek (19.96 s), Erriyon Knighton (19.99 s) czy Noah Lyles (20.19 s). Repasaże we wtorek od godz. 13.30. Polak pobiegnie w trzeciej serii, ale szanse awansu ma minimalne. Jednym z jego rywali będzie bowiem Francuz Ryan Zeze.