Rywalizacja w World Relays w Nassau zaczęła się dla Polski rewelacyjnie: od triumfu sztafety mieszanej 4x400 metrów, a później sprinterskiej drużyny pań 4x100 m. Lepszego początku sobotniego wieczora nie można było oczekiwać. Brak miejsca w czołowej dwójce męskiej drużyny rozstawnej nie był zaskoczeniem, ale gdyby ta sztuka nie udała się "Aniołkom Matusińskiego", byłoby już spore rozczarowanie. A wątpliwości ten zespół też miał sporo. Cudowny bieg Polek. Mądry taktycznie i... odważny. Kinga Gacka zaskoczyła rywalki Na Bahamach nie było przecież Anny Kiełbasińskiej czy Patrycji Wyciszkiewicz, zaś Iga Baumgart-Witan znakomicie spisała się w sztafecie mieszanej, dostała tym razem wolne, do niedzieli. Zaskoczeniem było to, że Aleksander Matusiński nie zdecydował się na wystawienie Justyny Święty-Ersetic, wygrał wariant z Kingą Gacką na drugiej zmianie oraz Alicją Wroną-Kutrzepą na trzeciej. Bo że zacznie świetna sprinterka Marika Popowicz-Drapała, a zakończy Natalia Kaczmarek - to wydawało się oczywiste. Problemem był skład tego biegu: mocne ekipy Francji czy Jamajki, ale też groźne Niemki czy Hiszpanki - to wszystko powodowało, że awans Polski wcale nie był taki pewny. Popowicz-Drapała zaczęła mocno, choć chyba nie aż tak ostro, jak Jamajka Charokee Young. Mistrzyni Polski z hali utrzymała jednak swoje tempo na drugiej połowie dystansu, choć na ostatnich metrach już brakowało jej tchu. Widać było, że trzy sztafety mają już całkiem sporą przewagę nad resztą stawki: to Francja, Jamajka i Polska. Chodziło o to, by najpierw Gacka, a później Wrona-Kutrzepa nie straciły dystansu, by na sam koniec Natalia Kaczmarek miała szansę walki z przeciwniczkami. Tyle że po biegu Gackiej można było jedynie przecierać oczy - z niedowierzania. Pobiegła znakomicie, najpierw wyprzedziła jedną rywalkę później drugą. Mało tego, 22-letnia sprinterka BKS Bydgoszcz nic nie straciła na ostatniej prostej, jeszcze powiększyła dystans. Wrona-Kutrzepa zaczęła swoją zmianę na prowadzeniu. Później straciła jednak to miejsce na rzecz Francuzki Diany Iscaye, ale nie na długo. Jamajka Junelle Bromfield też próbowała Polkę wyprzedzić, ale wtedy 28-latka z Lublina powiedziała swoim rywalkom: sprawdzam. Odparła atak i po zewnętrznej wzięła się za wyprzedzanie Iscaye. A skoro na zmianie przekazała pałeczkę jako pierwsza, awansu można było być już pewnym. Bo Natalia Kaczmarek nic sobie nie robiła z bojowego nastawienia Camille Seri czy Roneishy McGregor, spokojnie kontrolowała bieg. I wpadła na metę pierwsza - w czasie 3.27.11. Ostatnia szansa dla męskiej sztafety 4x400 m. W sobotę przybiegli na samym końcu W przypadku męskiej sztafety 4x400 m szanse na uzyskanie olimpijskiej przepustki już przy pierwszej okazji były jednak dużo mniejsze. Choćby dlatego, że Biało-Czerwoni wpadli do bardzo mocno obsadzonego biegu, z Amerykanami, Japończykami, wielkim zaskoczeniem ostatnich miesięcy Zambią czy Kanadą. A jeszcze mniejsze, gdy okazało się, że niezdolny do rywalizacji jest Karol Zalewski. Dodatkowo zaś zmęczony po sztafecie mieszanej Maksymilian Szwed dostał wolne. I od początku było jasne, że wywalczenie pierwszego czy drugiego miejsca raczej nie będzie możliwe. Biegnący po wewnętrznym torze Igor Bogaczyński gonił całą stawkę, ale jakoś do nikogo nie mógł się zbliżyć. Patryk Grzegorzewicz przejął pałeczkę jako ostatni, później wskoczył na szóste miejsce, a Mateusz Rzeźniczak był nawet piąty. To jedna i tak za mało - na ostatniej zmianie Kajetan Duszyński już spasował, nie było sensu tracić sił, skoro kluczowy bieg czeka Polaków w niedzielę. Do mety dotarli na ostatniej, siódmej pozycji. A sensacją było to, że zdyskwalifikowani zostali Amerykanie, którzy popełnili błąd ustawienia przy zmianie. I oni też pobiegną w repasażach.