Kopron w tym sezonie na dobre dołączyła do światowej elity młociarek. Zdobyła brąz na mistrzostwach świata w Londynie, a w sobotę złoto na Uniwersjadzie w Tajpej. Do Tajwanu poleciała bez swojego trenera i dziadka, który pozostał w Puławach. Złoty medal Malwiny na Uniwersjadzie nie jest dla pana niespodzianką... Witold Kopron: - Trudno mówić o niespodziance, jeśli na zawody jedzie się kilkanaście dni po zdobyciu medalu na mistrzostwach świata i legitymując się też najlepszym rekordem życiowym wśród startujących. Prezentując w tym roku dobrą, równą dyspozycję Malwina wiedziała, że w Tajpej będzie faworytką i z tej roli wywiązała się znakomicie. Ustalaliśmy, żeby od początku "rzucała swoje", by już w pierwszym rzucie uzyskać możliwie najlepszy rezultat wywierając tym presję na rywalkach. Mimo że pańska podopieczna nie ma jeszcze 23 lat jest, jak widać, mocna psychicznie co przejawia się choćby brakiem typowych dla młodych pań oznak zmienności nastrojów. Czy nad tą mentalną sferą długo pracujecie? - Na to oczywiście składają się lata pracy, ale nie ulega wątpliwości, że dużą rolę odegrał tu dr Nikodem Żukowski, z którym Malwina, podobnie zresztą jak Anita Włodarczyk, intensywnie współpracowała m.in. przed londyńskimi mistrzostwami. Wiedząc jakie wyniki uzyskuje na treningach na zawody jechała znając swoją moc i wartość. "Jesteś przygotowana na dobry start" wpajał w nią doktor i Malwina jest tego pewna. To w sporcie, zwłaszcza w konkurencjach indywidualnych jest niezwykle ważne. W relacjach trener - zawodnik bywa, że rodzic opiekuje się dzieckiem, do rzadkości jednak należy, by dziadek trenował wnuka. Czy w przypadku Kopronów jest to rodzaj rodzinnego przekazu tradycji? Jak wnuczka stała się pańską podopieczną wybierając trudną, zwłaszcza dla kobiet, konkurencję techniczną wymagającą ciężkiej, systematycznej pracy? - W technikum rolniczym w Jabłoniu uczyłem się w cudownych czasach polskiego wunderteamu. Sukcesy naszych lekkoatletów rozbudzały wyobraźnię i zainteresowanie sportem. Korzystając z wydawanych wówczas książeczek szkoleniowych sami uczyliśmy się podstaw techniki pchnięcia kulą oraz rzutów dyskiem, oszczepem i młotem. Podejmując pracę w Puławach zgłosiłem się do sekcji lekkiej atletyki w Wiśle. Widząc, że na większa karierę jest już za późno, poszedłem na kurs instruktorski, a następnie na zaoczne studia w krakowskiej AWF. W klubie przez wiele lat pełniłem funkcję dyrektora, nie zrywając jednak kontaktu z grupą trenującą rzuty. Mój syn Marcin, ojciec Malwiny nieźle się zapowiadał jako dyskobol, ale będąc jeszcze juniorem doznał kontuzji kolana kończącej jego karierę. Malwina od najmłodszych lat była bardzo sprawna i dynamiczna. Jako sześciolatka pływała, w szkole wykazywała predyspozycje do wszystkich gier zespołowych, a mając dziewięć lat często przychodziła ze mną na treningi w sekcji rzutowej, dużo się ruszała naśladując ćwiczących elementy techniczne zawodników. W sposób więc naturalny, pod okiem dziadka dzisiejsza mistrzyni zaczęła coraz poważniej traktować sport? - Nie zapomnę jej pierwszego startu, kiedy jako trzynastolatka wygrała w Stalowej Woli rzucając młot na odległość 32 metrów. Radość okazywała wtedy chyba jeszcze bardziej niż po zdobyciu brązu w Londynie. Z roku na rok poprawiała swoje wyniki. Mając 15 lat była trzecia na małym memoriale Janusza Kusocińskiego w Słupsku, a rok później wygrała już te zawody w rzucie młotem i zajęła czwarte miejsce w rzucie oszczepem. W 2011 roku, mimo kontuzji kostki, tuż po zdjęciu gipsu wystartowała w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w Zielonej Górze, dzięki czemu mogła pojechać na mistrzostwa świata juniorów młodszych do Lille, gdzie zdobyła srebrny medal, choć eliminacje skończyła z jedenastym wynikiem. W 2012 roku na mistrzostwach Polski juniorów w Białymstoku wywalczyła dwa złote medale wygrywając młot i oszczep, ale rozczarowaniem był start na mistrzostwach świata juniorów, gdzie spaliła trzy rzuty. Po tym Malwina, na przeszło trzy lata zmieniła klubowe barwy z puławskiej Wisły na poznański AZS i przeszła pod opiekę Czesława Cybulskiego... - Okres współpracy z twórcą polskiej szkoły rzutu młotem niewątpliwie wpłynął na rozwój talentu Malwiny. Cybulski jest wyjątkowym fachowcem, ojcem techniki jaką preferują Polacy. W tym okresie moja wnuczka m.in. była czwarta w mistrzostwach Europy juniorów w Rieti, zdobyła brąz na młodzieżowych mistrzostwach Starego Kontynentu w Tallinnie, była szósta w mistrzostwach Europy seniorów i reprezentowała nasz kraj na olimpiadzie w Rio de Janeiro. Wynikiem 72,74 poprawiła też trzynastoletni młodzieżowy rekord Polski należący do Kamili Skolimowskiej. Niemal dokładnie rok temu przyjechała do domu do Puław i powiedziała "dziadziu, będę z tobą trenować". Powrót w rodzinne strony okazał się dobrym wyborem. Malwina Kopron podjęła studia na kierunku bezpieczeństwo narodowe na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej i została zawodniczką AZS UMCS. Ponownie pod opieką dziadka osiąga kolejne sukcesy. W krótkim czasie stała się jednym z najpopularniejszych sportowców na Lubelszczyźnie. Czy nie będzie to jednak zbyt dużym obciążeniem dla tak młodej osoby? - Mogę powiedzieć, że dobrze znam Malwinę i takich obaw absolutnie nie mam. Ona jest bardzo ambitna i sumienna, trening zawsze stawia na pierwszym miejscu przed przyjemnościami. Nawet ze studniówki zrezygnowała, by nie stracić dnia na przedsezonowym zgrupowaniu. Bardzo odpowiedzialnie traktuje to, czego się podejmuje, a na treningu czasami trzeba ją nawet tonować, by nie przedobrzyła. W lubelskim AZS stworzono nam bardzo dobre warunki do pracy, wspierają też nas puławskie Zakłady Azotowe i władze Lublina, dzięki czemu całą zimę mogliśmy pracować w znakomitych warunkach w Portugalii. Nie mieliśmy bowiem przyznanego przez ministerstwo sportu pełnego indywidualnego szkolenia klimatycznego. Pełną życzliwość mamy również ze strony puławskiego MOSiR, z którego obiektów, m.in. siłowni, korzystamy, kiedy jesteśmy w domu. Klimat nam stworzony owocuje wynikami, które obserwując choćby rzuty Malwiny na treningach powinny być systematycznie poprawiane. Rozmawiał Andrzej Szwabe