Artur Gac, Interia: Panie trenerze, jakie były okoliczności rozstania z jednym z naszych dwóch najlepszych kulomiotów, Michałem Haratykiem, który u pana boku spędził niemal całą swoją karierę? Wszystko zaczęło się od pana przejścia na emeryturę i postawienia zawodnika przed faktem, czy kulisy wyglądają inaczej? Piotr Galon, trener: - To od razu zacznę od tego, że cały czas jestem szkoleniowcem... Zatem co takiego się wydarzyło? - Już rok wcześniej nosiłem się z zamiarem zakończenia pracy trenerskiej w kadrze PZLA i przejściem na emeryturę z kilku powodów. Jednym z nich były sprawy związane ze zdrowiem, ale szczegóły chciałbym pozostawić dla siebie. Po przeanalizowaniu różnych opcji dałem szansę naszej współpracy na kolejny sezon lekkoatletyczny. Miałem nadzieję na skuteczny trening i w konsekwencji dobre wyniki Michała. Tak się jednak nie stało. Częściowo dlatego, że wprowadzał swoje metody treningowe. Wybierane przez niego bodźce treningowe według mnie nie mogły dać rezultatów najwyższej klasy. Takie sytuacje miały wpływ na nasze relacje. Uważam, że aby pchać 22,50 m trzeba zgrać trening siłowy ze sprawnością. Dużo tu niuansów i ważne są szczegóły. Natomiast trening powtarzany z roku na rok bez dodatkowych bodźców powoduje stanie w miejscu lub wręcz cofanie się i brak spodziewanych rezultatów. Kolejnym powodem była zmiana miejsca pobytu Michała, który od jakiegoś czasu mieszka w Warszawie, więc to też utrudniało nam współpracę. Nie było już możliwości wspólnego trenowania. Pozostawały jedynie obozy szkoleniowe, na których spędzaliśmy dużo czasu. CZYTAJ TAKŻE: Były as polskiego sportu zdradza kuchnię negocjacji. Oto stawki dla gwiazd Z Michałem świętowaliście dwa tytuły mistrza Europy na stadionie i w hali, a łącznie cztery medale w obu czempionatach, do tego rekord Polski 22,32 m z 2019 roku. Jednak patrząc na obecny poziom naszych kulomiotów, a mam tutaj na myśli także Konrada Bukowieckiego, od pewnego czasu można zaobserwować, że świat zaczął im odjeżdżać. W czym upatruje pan głównej przyczyny, że na najważniejszych imprezach sporo tracą do najlepszych i nie walczą o największe laury? - Podtrzymuję to, co powiedziałem wcześniej, ale tylko z punktu widzenia wieloletniego trenera Michała Haratyka. Michałowi nie bardzo odpowiadał trening sprawnościowy. On jest naturalnie sprawny, lecz ja uważam, że nawet największy mistrz - i to się potwierdza w praktyce, wykonuje takie ćwiczenia. Michał nie chciał biegać - uważał, że jako kulomiotowi jest mu to niepotrzebne. Nawet śp. Władysław Komar powtarzał, że bieganie uszlachetnia mięśnie. A druga sprawa, siłę chciałem z nim budować metodą spójną, czyli skoncentrować się przede wszystkim na partiach najsłabszych. Czołówka świata jest na kosmicznym poziomie. Tom Walsh i Ryan Crouser wyciskają po 280 kg. Rekord życiowy Michała to 200 kg. Jest tu jak widać sporo do zrobienia. Dużym atutem Michała są nogi, one robiły robotę. W 2018 roku na zawodach halowych Orlen Cup błysnął wynikiem 21,35 m, a później w lecie już tylko 20,23 m. Już wtedy trwała walka o to, by niczego nie zaniedbywać, bo szczegóły mają kolosalne znaczenie. Wtedy doszedł do wyników, które dały mu rekord kraju, a potem zmienił trening... Zobaczymy, co zdziała w nowym otwarciu. Trzymam za niego mocno kciuki. Można zatem powiedzieć, że za bardzo zaufał swojemu naturalnemu darowi, czyli nogom oraz wytrenowanej jednostajnej sile? - Tak jest, zawierzył powtarzalnej sile, ale to droga donikąd. Powtarzanie tego, co kiedyś przynosiło owoce, prowadzi do degradacji i coraz słabszej dyspozycji, bo jest to po prostu trening bez bodźca. A sport na najwyższym poziomie polega też na tym, że trzeba zmuszać się do wysiłku, który do końca nam nie pasuje. Trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu. Jeśli popatrzymy na pchanie Michała w najlepszym okresie, to wyraźnie widać, że dzisiaj jest wolniejszy w kole. Do tego, mówiąc technicznym językiem, nie zostawia kuli daleko za sobą, tylko za szybko chce ją wypchać przyjmując niepoprawną pozycję wyrzutną i w rezultacie nie ma wyniku. A to już są kolejne sprawy, czysto szkoleniowe. Zwraca pan uwagę, że w pewnym momencie Michał przestał w pełni powierzać panu opiekę nad sobą, działając w kontrze do tego, jak pan chciał go poprowadzić? - Można tak powiedzieć, ale trzeba pamiętać, że każdy zawodnik jest człowiekiem i ma inny charakter. Jeden uczy się poprzez sprawdzanie i testowanie. Inny oddaje się w pełni szkoleniowcowi. CZYTAJ TAKŻE: Złe wiadomości przed HME. Sztafeta bez kwalifikacji, Natalia Kaczmarek zrezygnowała Wielka szkoda, bo czasu trochę uciekło. Myśli pan, że przy obecnych możliwościach i predyspozycjach Michała, a przy tym pamiętając, że ma już nieco wyeksploatowany organizm, ciągle go stać, by włączyć się do walki o medale mistrzowskich imprez? A może, szczerze mówiąc, jest pan pesymistą? - Pesymistą? Absolutnie nie. Oczywiście, że stać go jeszcze na duże rzeczy. Kibicuję i czekam na rekord Polski, ale do tego jest mu potrzebny mądry trening. Z nowym trenerem, Damianem Kamińskim, jest nadzieja na wykrzesanie wszystkich pokładów możliwości, czy sugerowałby pan zupełnie inny kierunek? - Nie znam metod trenera i nie mnie o tym sądzić - czas pokaże. Życzę mu tego. Zaczął pan rozmowę od stwierdzenia, że nadal jest szkoleniowcem. Kogo pan prowadzi? - Zgłosiła się do mnie dziewczyna z Ustronia, ze wspaniałymi warunkami fizycznymi, bardzo zmotywowana, głodna sukcesów. I zaczęliśmy trenować. A coś więcej powie pan o nowej podopiecznej? - Tylko tyle, że ma 16 lat i dopiero zaczyna swoją przygodę, ale ma spore predyspozycje do tego sportu. Natomiast pewnie chciałby pan poznać jej imię i nazwisko... Na to jeszcze jest za wcześnie, dajmy jej spokojnie popracować. Rozmawiał Artur Gac