Ostatnią Polką w konkursie wskoku w dal w igrzyskach olimpijskich była w 1996 roku w Atlancie Agata Karczmarek. Teraz kwalifikację na igrzyska wywalczyła 23-letnia Nikola Horowska. Dla niej to był debiut olimpijski. Polka nie awansowała do finału, choć na pewno było ją na to stać. Polka w szoku. Wielka niespodzianka w Paryżu. Rano nie wierzyła Nikola Horowska rozczarowana. Trener musiał kupić bilet, by jej pomagać To był twój debiut olimpijski, czyli coś o czymś marzyłaś. Teraz jednak masz zaszklone oczy, bo finał odbędzie się bez ciebie. - Do dziś marzyłam o olimpijskim starcie, ale teraz chciałam być w finale. Niby szczytem marzeń był wyjazd na igrzyska, ale jednak jestem zawodniczką, która nie marzy tylko o tym, by pojechać na igrzyska. Chcę czegoś więcej! Tym bardziej że finał był w moim zasięgu. Czułam się wyśmienicie. Nie wiem, czego zabrakło. Znowu moją zmorą stała się belka. Szkoda pierwszego skoku, bo podobno był daleki. W okolicach kwalifikacji do finału. Ale jednak był spalony. Jest mi przykro, bo na rozbiegu wyglądałam świetnie. Na rozgrzewce trafiałam w belkę i byłam bardzo dynamiczna. To mnie utwierdziło w tym, że będzie dobrze, a nie było. Jesteś tak szybka i stąd te problemy z trafianiem w belkę? - Może. Kiedy w Bydgoszczy nie czułam się tak dobrze, to było lepiej na belce. Tutaj kiedy mnie nosiło na stadionie, to zabrakło czucia belki. Wkurza mnie to, że w biegach, jak czuję się wyśmienicie, to zawsze to pokażę, a w skoku w dal widać czyste liczby. Jeśli ktoś nie ogląda konkursu, to może sobie sam dopowiedzieć. Pewnie jeszcze trochę postartuję po igrzyskach, ale będą to już występy z czystą głową. W przyszłym sezonie będą imprezy mistrzowskie, ale nie ukrywam, że chciałabym obronić tytuł mistrzyni uniwersjady na 200 m i w skoku w dal. Chcę wrócić do startów w obu tych konkurencjach, bo to mi sprawia radość. Jestem pierwszą Polką w skoku w dal na igrzyskach od 28 lat. To chyba o czymś świadczy i pokazuje, że wcale nie jest to takie łatwe. Zrobiłam wiele, żeby wystąpić w Paryżu. Spełniłam zatem mały cel. Jak wyglądają twoje skoki na treningach? Jest lepiej? - Nie jestem zawodniczką treningową. Wiem, że mam ogromny potencjał, bo jestem szybka. Czasami moje spalone skoki są bardzo dalekie. W Chorzowie oddałam w zawodach spalony skok, ale był on w okolicach rekordu Polski (6,97 m - przyp. TK). To pokazuje, że jestem zawodniczką na skakanie w okolicach siedmiu metrów. Brakuje mi tylko trochę doświadczenia i obiegania się na belce. Jak trafię, to polecę bardzo daleko. Wiem o tym jak i mój trener. Trener Tomasz Saska przyjechał z tobą do Paryża? - Był ze mną, ale musiał poświęcić wszystko, by przyjechać na igrzyska. Nie dostał bowiem powołania do kadry, co jest dla mnie absurdalne. Nie dość, że jestem debiutantką, to do tego jestem jedyną zawodniczką w skoku w dal, a nie mam trenera. Gdyby nie zaangażowanie trenera klubowego, to byłabym tylko z trenerem przypisanym przez związek, który kompletnie mnie nie zna. I tak mu dziękuję, bo był ze mną na rozgrzewce i dużo mi pomagał. Zaangażował się w stu procentach. Sami jednak wiecie, że to nie jest to samo. Trener, który spędza z tobą wiele godzin dziennie, zna cię jak nikt inny. Wie, co ci podpowiedzieć. To jest jednak skok w dal. Tu trzeba reagować na bieżąco. Nie da się na telefon ustalić taktyki. Trener zatem stanął na wysokości zadania i dotarł na stadion. Szkoda, że nie mógł być na nim oficjalnie. Dużo zachodu było z tym, żeby w ogóle mógł wejść na stadion i był przy skoczni w dal, bo na początku bilet miał po drugiej stronie. Jak on to zrobił? - Nie wiem. Jego już trzeba o to pytać. Podejrzewam, że staranował połowę ochroniarzy, żeby usiąść przy tej skoczni. Zrobił wszystko, by mnie wspierać. Był chyba jedynym kibicem na trybunach, który podpowiadał zawodniczkom. Dziękuję mu za to bardzo, bo zawsze mi powtarzał, że to jest taka impreza, na której nie może go zabraknąć przy mnie. Za cztery lata igrzyska w Los Angeles. Już teraz złożysz deklarację, że pojedziesz tam po medal? To jest w ogóle realne? - Myślę, że tak. Tyle że wcale nie jest powiedziane, że tam pojadę. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć po drodze. Mam nadzieję, że jakiś czas będę mogłam wam powiedzieć, że będę zawodniczką, która będzie kandydatką do medalu w Los Angeles. Zobaczę, jak będą się układały kolejne sezony w skoku w dal. Nie ukrywam, że mam duży potencjał w bieganiu. Może niekoniecznie 200 metrów. Być może w grę wejdzie 400 metrów. Lubię ten dystans. Na razie jednak skupiam się na skoku w dal i jeśli będę na 6,80 - 6,90 m, to nie odpuszczę Los Angeles. W Paryżu - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport