Piotr Lisek sezon halowy rozpoczął od słabego występu w Orlen Cup w Łodzi - utytułowany tyczkarz pokonał tam wysokość 5.52 m. Wicemistrz świata z Londynu z 2017 roku rozkręcał się jednak ze startu na start, a rosnąca forma miała swoje odzwierciedlenie w wynikach. Lisek wygrał ORLEN Copernicus Cup w Toruniu i był trzeci we francuskim Lievin. Oba mityngi zaliczane są do organizowanego od 2016 roku cyklu World Athletics Indoor Tour, który uznawany jest za halowy odpowiednik Diamentowej Ligi. 31-latek jeszcze przed mityngiem w Madrycie zapewnił sobie zwycięstwo w klasyfikacji tyczkarzy, ponieważ na liście startowej imprezy w stolicy Hiszpanii zabrakło zawodników, którzy mieli matematyczne szanse na wyprzedzenie Polaka. Ten jednak i tak przypieczętował sukces zwycięstwem po skoku na 5.70 m, wyprzedzając Portugalczyka Pedro Buaro i Hiszpana Aleixa Pi. Piotr Lisek nie wytrzymał. "Żółć w komentarzach" Jak dzień później we wpisie na Instagramie przyznał 31-latek, triumf w cyklu był jednym z jego celów na trwający sezon halowy. Przy okazji podziękował fanom, którzy wspierają go przed telewizorami i ostro odniósł się do negatywnych komentarzy na swój temat. "Wielu wylewa żółć w komentarzach czy (o zdziwko) w prywatnych wiadomościach, że: 5.70, 5.80, 6.02? etc. to nisko, źle. Najlepsi skaczą wyżej, lepiej..." - napisał Lisek. I dodał: Według Liska kibice nie mają świadomości, jak dużym osiągnięciem jest zaliczenie wysokości 5.80 m w czasach, gdy poziom skoku o tyczce jest aż tak wysoki. "Szczerze, żadnemu koledze czy koleżance z bieżni, ze sportu nie życzę doświadczenia, w którym osiągając coś niewyobrażalnego dla osób, które kryją się za monitorem, które potrafią co najmniej spłycić, umniejszyć, pomieszać fakty. Dostarczyć tyle negatywnego przekazu, zdemotywować. I oczywiście jestem wdzięczny znaczniej większości, która docenia wysiłek oraz te mniejsze i te większe osiągnięcia" - napisał.