Marcin Krukowski po raz ostatni w mistrzowskiej imprezie zaprezentował się w igrzyskach olimpijskich w Tokio w 2021 roku. Od tego czasu walczył głównie z kontuzjami. Teraz wrócił i awansował do finału lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Rzymie, oddając tylko jeden rzut w eliminacjach. 30 lat czekania na taki finał. Polska medalistka w szoku Wiele lat czekania i Michał Krukowski znowu w finale wielkiej imprezy Krukowski już w pierwszej serii uzyskał 81,72 m. Minimum kwalifikacyjne wynosiło 82,00 m, ale Polak odpuszczał kolejne próby, oszczędzając zdrowie, a przy okazji kontrolował to, co robią rywale. Ostatecznie awansował do środowego finału (12 czerwca, godz. 20.28) z dziewiątym wynikiem. Odpadli dwaj pozostali nasi oszczepnicy. Dawid Wegner, finalista ostatnich mistrzostw świata, zajął 13. miejsce - 79,35. Z kolei Cyprian Mrzygłód był 16. - 77,93 m. Eliminacje wygrał Niemiec Julian Weber - 85,01 m. - Jestem dobrze przygotowany. Rzucam z połowy rozbiegu i strzelał łapą, a i tak leci. Tylko zdrowie musi być, żebym nie musiał się zastanawiać, czy pęknie mi coś, czy nie - dodał. Krukowski nie ukrywał, że w finale będzie celował w minimum olimpijskie, które wynosi 85,50 m. - I to moim zdaniem da medal w Rzymie - przyznał 31-latek, który do stolicy Włoch przyjechał bez swojego trenera i ojca - Michała. Tymczasem ten szkoleniowiec ma w finałach ME dwoje swoich zawodników - Marcelinę Witek-Konofał i Marcina Krukowskiego. - To było niemiłe zachowanie ze strony Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Jestem doświadczonym zawodnikiem, więc sobie poradzę. Większą krzywdę taką decyzją zrobili jednak Marcelinie - zakończył Krukowski. Z Rzymu - Tomasz Kalemba, Interia Sport