Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka była jednym z największych polskich talentów w biegu na 400 metrów. Miała 19 lat, kiedy dystans jednego okrążenia przebiegła w czasie 51,56 sek. Była mistrzynią Europy juniorek indywidualnie i w sztafecie. Mimo tego, że ciągle prześladowały ją kontuzje, to wiele sukcesów zanotowała też w seniorskiej rywalizacji. W 2018 roku została wraz z koleżankami mistrzynią Europy w sztafecie 4x400 m. Na koncie ma też srebrny i brązowy medal w tej rywalizacji z mistrzostw świata. Zdobywała medale w sztafecie w halowych mistrzostwach świata i Europy. Czołowy polski lekkoatleta czaruje w show. W sporcie zaczął czuć się jak w klatce Pechowy uraz pozbawił polską mistrzynię igrzysk Po wielkich problemach z kontuzjami Wyciszkiewicz-Zawadzka, jeden z "Aniołków" Matusińskiego, udanie powróciła na międzynarodową arenę w 2023 roku. Wydawało się, że powalczy o igrzyska w Paryżu, ale los chciał inaczej. Nabawiła się bardzo rzadkiej kontuzji. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Po wielu latach wróciłaś do rywalizacji w dużych imprezach na mistrzostwach świata w Budapeszcie. Do igrzysk olimpijskich w Paryżu jednak się nie zakwalifikowałaś. Trudno chyba było przygotować się do tego sezonu? Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka: - Ostatnie sezony w ogóle są dla mnie bardzo trudne. W 2023 roku zaliczyłam dobry powrót do sportu po kontuzji. Miałam kolejny uraz. Musiałem potem gonić stracony czas. Wydawało się, że jest dobrze, ale ten sezon bardzo wcześnie się zaczynał, a do tego było mocno ściśnięty i tego czasu po prostu zabrakło. Jestem jednak dumna z siebie, bo udało mi się wystartować w mistrzostwach Polski. Kiedy pojawiły się problemy zdrowotne? - W październiku ubiegłego roku, wychodząc na trening, nieszczęśliwie podkręciłam nogę i zerwałam ścięgno mięśnia strzałkowego. Taka kontuzja występuje u zaledwie trzech procent sportowców i to najczęściej w sportach walki. To dane od fizjoterapeuty z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Potrzebna było operacja. Trzeba było je szyć, bo było zerwane w 98 procentach. Nogę miałam unieruchomioną przez osiem tygodni w ortezie. Musiałam się na nowo uczyć chodzić, a potem odbudowywać masę mięśniową. Biegać zaczęłam dopiero w lutym i to tak dwa-trzy razy w tygodniu. Z dość dużymi przerwami. Z racji, że to jest tak rzadki uraz, nikt w Polsce nie wiedział, jak do niego podejść. Kobieta-pech. - I tak, i nie. Mimo tych nieszczęśliwych wypadków i sytuacji losowych to jednak mam dużo szczęścia. Ten uraz oznacza koniec kariery? - Życie pokaże. Przez ostatnie trzy lata nauczyłam się tego, że nie ma co sobie planować, bo życie mocno potrafi te plany zweryfikować. Czujesz się zmęczona sportem, czy jednak wciąż są chęci? Twoja kariera trwa już długo. Ona jest naznaczona wielki nadziejami. Odniosłaś też wiele sukcesów. - To jest trudna kariera, ale miałam duże sukcesy indywidualnie i w sztafecie. Patrząc przez pryzmat koleżanek ze sztafety, to jednak ja z kontuzjami walczyłam najdłużej i najczęściej. To była trudna droga. W momencie, kiedy zerwałam to ścięgno, to najpierw zapytałam lekarzy, czy można z tym żyć i można funkcjonować bez tego ścięgna w normalnym życiu. Okazało się, że operacja i tak mnie nie ominie. Gdybym usłyszała, że nie trzeba szyć, ale mogę zapomnieć o zawodowym sporcie, to byłam gotowa na taką decyzję. Nadal cieszy mnie jednak to, że biegam i startuję. Chciałem się cieszyć bieganiem w tym sezonie, ale kiedy wychodziłam na trening i coś bolało, to radość od razu znikała. Zawsze będę sportowcem zawodowym i dlatego wraz z każdym treningiem chciałam robić kroki naprzód, żeby walczyć o najwyższe laury. Nie jestem jeszcze zmęczona sportem, ale męczy mnie - jak to powiedziała Ania Kiełbasińska w jednym z wywiadów - męczy mnie frustracja związana z uprawianiem sportu. Chyba mogę powiedzieć to samo. Człowiek poświęca temu wszystko, a potem przychodzi jeden dzień i jeden bieg, który wychodzi nie tak, jakbyśmy chcieli. Wtedy człowiek się frustruje. Jest najlepszym przykładem na to, jak ważna jest kariera dwutorowa. Nasza lekkoatletka wykłada na uczelni Nie boisz się jednak chyba tego, co będzie po zakończeniu kariery? - Oczywiście, że nie. Od dwóch lat pracuję na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, gdzie wykładam. Jestem bardzo wdzięczna uczelni, że przez ostatnie lata pozwoliła mi łączyć sport z pracą. Mogłam szybko wyrabiać pensum, by móc skupić się potem na bieganiu. O karierze dwutorowej trzeba mówić bardzo głośno. Kiedy zakończę karierę, będę miała bardzo łatwe wejście w życie po sporcie. Nie będę musiała szukać swojego miejsca na świecie. Co wykładasz? - Strategie marketingowe, podstawy marketingu, kreatywność i innowacje, design w marketingu. Wszystko, co jest związane z bardzo szeroko rozumianym marketingiem. Dobrze się czujesz w tej roli? - Lubię przede wszystkim obcować z młodymi ludźmi z pokolenia Z. Oni uczą mnie dużego dystansu do życia. Śmieję się, że jestem ostatnim pokoleniem milenium, które jest nauczone bardzo ciężkiej pracy ponad siłę i wypruwania sobie żył, żeby dojść do sukcesu. Oni z kolei potrafią w momentach, kiedy trzeba, przycisnąć. Kiedy czują z kolei, że muszą odpocząć, to odpuszczają, bo wiedzą, że ich jakość pracy będzie potem lepsza. To jest taka główna lekcja, którą sobie wynoszę z tych zajęć. Wiedzą, że mają do czynienia z lekkoatletyczną gwiazdą? - Myślę, że nie wszyscy, a ja się tym nie chwalę. Są jednak tacy, którzy kibicują i śledzą moje starty. Kończy się pewna epoka u nas w kadrze na 400 metrów. Przychodzi powoli czas na zmiany. Odchodzi chyba najwspanialsze pokolenie, jakie mieliśmy w ostatnich latach. Pojawia się jednak też sporo zdolnej młodzieży. Ty też byłaś kiedyś młoda i zdolna, a do tego szybko biegałaś. Twój przykład pokazuje, że wcale nie jest tak łatwo w gronie seniorów, ale można. - Świat poszedł jednak do przodu. Wiedza, technologia, czy warsztat trenerski są na zupełnie innym poziomie. O wiele lepsza jest sprawność psychiczna zawodników, do tego jest świadomość dotycząca regeneracji. Nie chcę powiedzieć, że jest teraz łatwiej, ale na pewno z większą ilością środków młode kariery mogą być prowadzone. Byłam częścią tego wspaniałego pokolenia, o którym wspomniałeś. Miło mi, że tak to ująłeś, bo byłam od początku i je budowałam. Wierzę, że jeszcze będzie dobrze w kobiecych biegach na 400 metrów. Też długo dochodziłyśmy ze sztafetą do pierwszych sukcesów. Zaczynałyśmy w 2012 roku, a pierwsze medale przyszły w 2017 roku. Na pewno potrzeba czasu na to, by to się wszystko odbudowało. Mamy też Natalię Kaczmarek, która jest światową gwiazdą i wciąż młodą zawodniczką. Przed nią co najmniej jeszcze jedne igrzyska. Są Anastazja Kuś i Kinga Gacka. Pustka pewnie przez jakiś czas będzie i trudno będzie o medale, ale na pewno będziemy oglądać polską sztafetę w finałach wielkich imprez. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport