22 sierpnia bieżącego roku mija rok od śmierci lekkoatlety, mistrza Europy w sztafecie 4x400 metrów (Budapeszt, 1966) i trzykrotnego mistrza Polski w tej dyscyplinie, Edmunda Borowskiego. Zmarł w wieku 77 lat po wieloletniej walce z nowotworem złośliwym gruczołu krokowego. Teraz, po miesiącach od śmierci męża, głos zabiera wdowa, Anna Borowska. W rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet wyznaje, że pod koniec życia były sportowiec czuł się "coraz słabszy", momentami wręcz "trochę niepotrzebny". Mimo wszystko obiecywał, że się nie podda i będzie walczył do końca. Równocześnie przestrzegał żonę, że odejdzie prędzej niż ona. Deklarował przy tym, że nigdy nie będzie sama, otacza ich przecież grono przyjaciół. Rzeczywistość zweryfikowała te słowa. "Okazało się to jednak nieprawdą. On się bardzo mylił. Z tych wszystkich znajomych ze świata sportu, którzy nas tu odwiedzali, dzwonili, przychodzili, przyjeżdżali w zasadzie się tylko Janek Kobuszewski się odzywa. Byłam po prostu zdumiona, że tylu ludzi, którzy byli z nim blisko, raptem zniknęli. Najwidoczniej to on był siłą napędową tych znajomości i tych przyjaźni. A gdy jego zabrakło, to... wygląda to tak, jak wygląda" - przyznaje. To bohater polskiej ekipy na MŚ. Dał Polsce już dwa finały. Teraz odsłania kulisy Anna i Edmund Borowscy usłyszeli od doktora: "W Polsce nie macie już żadnych szans" Zanim stało się najgorsze, nadzieją dla Edmunda i Anny Borowskich była terapia lutetem w Berlinie. Niestety, gdy miała na dobre się rozpocząć, stan psychiczny lekkoatlety zaczął się pogarszać. "Niby rozmawiał normalnie, niby się cieszył z tego, że wyniki się poprawiają i że w pewnym sensie jest trochę lepiej. Ale tak naprawdę, to on czuł się chyba coraz gorzej. Psychicznie on mi na końcu wysiadał. A ja z kolei byłam horrendalnie bezsilna. Przecież ja oddałabym duszę diabłu, żeby mu pomóc. Żeby go wypchnąć z tego dołka. Ale nie byłam w stanie" - wspomina wdowa. Jedna wizyta lekarska w Niemczech kosztowała około 35 tysięcy złotych. Częściowo koszty sfinansowała zbiórka internetowa, a częściowo sami Borowscy. Niektórzy odradzali im terapię. Pomocna w podjęciu decyzji okazała się opinia doktora Bogdana Małkowskiego z bydgoskiego Zakładu Medycyny Nuklearnej. Uświadomił ich, że przecież teraz to już nie mają nic do stracenia i że warto spróbować. "W Polsce nie macie już żadnych szans" - miał powiedzieć. Żona Edmunda Borowskiego bardzo za nim tęskni. Podkreśla, że był dla niej wszystkim, co miała, "sensem, wartością i miłością życia". "Byłam z mężem do samego końca. Mam nadzieję, że czuł się szczęśliwy i kochany. Wiedziałam, że już odchodzi, bo poinformowała mnie o tym pielęgniarka. Mój mąż zawsze mówił tak: 'Hania, ja byłem, jestem i będę. Będę zawsze. Nie martw się o nic, bo ja będę zawsze'. I wie pan co? Ja byłam na tyle głupia i naiwna, że w tę bajkę uwierzyłam" - smutno podsumowuje w Przeglądzie Sportowym Onet. Ewa Swoboda szóstą sprinterką świata. Sha'Carri Richardson zaczarowała Budapeszt