W 1990 roku Sławomir Majusiak sięgnął po brązowy medal lekkoatletycznych mistrzostw Europy w biegu na 5000 metrów. Ten szalenie pracowity zawodnik miał wielkie marzenia, ale na przeszkodzie stanęła depresja. Wycofał się ze sportu i rozpoczął nowe życie. Prowadził biznes, ale podstępna choroba znowu dała znać o sobie. Na początku grudnia 2021 roku targnął się na swoje życie. 32. Bieg Powstania Warszawskiego już w tym tygodniu! Sprawdź program imprezy i zmiany w ruchu Jego córką jest Julia Dutkiewicz. To medalistka halowych mistrzostw Polski w skoku wzwyż z 2021 roku. Ojciec, z którym nie zawsze było jej po drodze, a do którego zbliżyła się w ostatnich miesiącach jego życia, miał powody do dumy. Po śmierci ojca Dutkiewicz wycofała się ze sportu. Teraz wróciła. Przeprowadziła się do Puszczykowa, gdzie trenuje pod okiem trenera kadrowego Jarosława Jagaciaka. O tragicznej śmierci taty, o walce z depresją, ale też o tym, czy jest bardziej sportowcem, czy lekkoatletką, opowiedziała w rozmowie z Interia Sport. W piątek, 28 lipca, Dutkiewicz wystąpi w mistrzostwach Polski w Gorzowie Wielkopolskim. Nikt nie wierzył w to, że kiedykolwiek wróci do sportu. Lekarze grozili jej wózkiem Tomasz Kalemba, Interia Sport: Skąd pomysł na powrót do sportu, bo przecież zniknęła pani na jakiś czas? Julia Dutkiewicz: - Po śmierci taty musiałam na chwilę "uciec" ze sportu. Trzeba było się zająć ważniejszymi sprawami. W głowie miałam jednak cały czas myśl o powrocie. Kiedy uporządkowałam już wszystkie sprawy po tacie, to wróciłam. Sport to wciąż pasja u pani, a może pojawił się jakiś cel? - Nigdy lekkoatletyki nie traktowałam jak pracy. Wiadomo przecież, jakie są realia tego sportu w Polsce. Dopóki jest ona dla mnie pasją i mam radość z jej uprawiania, to jest szansa na to, że można coś osiągnąć. Jeśli lekkoatletyka jest zawodem i służy tylko do zarabiania pieniędzy, to wtedy warto się zastanowić, czy to idzie w dobrą stronę. Pani rekord życiowy (1,76 m - przyp. TK) ma już blisko osiem lat. Była pani wtedy nastolatką. Wówczas ten wynik dobrze rokował. To miał być wstęp do dużego skakania. Co się stało potem? - Jako młoda zawodniczka zaczęłam osiągać bardzo dobre rezultaty, ale im byłam starsza, tym miałam większe problemy ze zdrowiem. Moja kariera bardzo mocno wyhamowała. Musiałam się skupić na reperowaniu swojego zdrowia. I to zajęło mi dobrych kilka lat. Pomiędzy moim ostatnim medalem juniorskim a pierwszym seniorskim minęło pięć lat. Nikt nie wierzył w to, że kiedykolwiek jeszcze wrócę i mogę coś osiągnąć w tym sporcie. Tymczasem robiłam swoje. Najpierw jednak trzeba było ogarnąć zdrowie i samego siebie, a dopiero wtedy mogłam znowu bawić się sportem. Przy okazji jeszcze studiowałam. To wszystko trzeba było połączyć. Co to były za kłopoty zdrowiem? - Nałożyło się wiele spraw. Od dziecka miałam bardzo duże problemy z kręgosłupem. Miałam dość mocną skoliozę. Lekarze grozili mi wózkiem inwalidzkim. Na przekór temu wszystkiemu dalej trenowałam. Nie poddałam się. Niestety to powodowało kontuzje. Później do tego wszystkiego doszły coraz większe problemy mentalne. Nie wiedziałam, co dzieje się z moim organizmem. Pojawiły się problemy ze spaniem. Wkradły się stany depresyjne. Miałam też duże problemy z tarczycą, a także różnego rodzaju nietolerancje pokarmowe. Szukałam rozwiązań na własną rękę. Sama zaczęłam układać klocki. Dopiero kiedy wyszłam z tym wszystkim na prostą, to mogłam wrócić do sportu. Myśli pani jeszcze o wysokim skakaniu. To wciąż jest możliwe po takich perypetiach i przerwach w karierze? - Gdyby nie wierzyła, że mogę coś jeszcze zrobić, to nie wróciłabym do sportu. Nie chciałam jednak odpuszczać. Nawet mimo okoliczności, czyli śmierci taty. Po powrocie do sportu zaczęło się wysokie skakanie. Niestety później życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Tata zmarł i trzeba się było zająć innymi sprawami. W głowie miałam jednak cały czas to, że stać mnie na wysokie skakanie. Po to też zmieniłam trenera. Przeniosłam się do Puszczykowa i teraz trenuję pod okiem trenera kadry Jarosława Jagaciaka. Próbuję to wszystko, bez pośpiechu, odbudować. Odbudowała relacje z ojcem i dostała cios od życia Miała pani dobry kontakt z tatą. Nosicie inne nazwiska, więc od razu to mi się nasunęło? - Nazwisko mam rzeczywiście po mamie. Nasze relacje z tatą były bardzo różne przez wiele lat. W ostatnich latach jednak bardzo się poprawiły. W ostatnim roku życia taty były chyba najmocniejsze. Przeprowadził się do mnie, a ja próbowałam mu pomóc w tym wszystkim, z czym się zmagał. Na pewno zatem nasze relacje zostały odbudowane i tak staram się wspominać tatę. Kiedy tata odnosił sukces w mistrzostwach Europy w Splicie (1990), nie było jeszcze pani na świecie. To wtedy była sensacja. - Do dzisiaj wyniki taty są jednymi z najlepszych w historii polskiej lekkoatletyki. I samo to pokazuje, co zrobił dla tego sportu. Mam zresztą jego dzienniczki treningowe i wynika z nich, że poddawał się katorżniczym treningom, choć pewnie w porównaniu do innych długodystansowców miał spore rezerwy. Mogę się tylko cieszyć, że odziedziczyłam takie geny. Wprawdzie skaczę wzwyż, a nie biegam, ale jest u mnie taka pasja do lekkoatletyki, jak u taty. Na pewno mam po tacie zaangażowanie w sport. Wspominała pani, że ostatni rok życia taty, zespolił was. Jego śmierć akurat w takim momencie musiała mocno zaboleć? - Jak każde dziecko bardzo mocno przeżyłam śmierć taty. Tym mocniej, że sama też zmagałam się z depresją. Wyszłam z tego, ale dostałam kolejny mocny cios od życia. Na szczęście miałam wokół siebie świetnych ludzi, którzy trzymali mnie w ryzach. Starałam się zatem robić swoje, by poukładać wszystkie sprawy taty. Przeżyłam tę śmierć bardzo mocno, co odczuł też mój organizm. Dlatego też zrobiłam sobie rok przerwy w treningu. Depresja wkradła się w życie jej i ojca Depresja to jest choroba bardzo podstępna. Była jakakolwiek szansa na to, by pomóc tacie, który też się z nią zmagał? - Wychodzę z założenia, że to już się po prostu stało. Nic tego teraz już nie zmieni. Kiedy jeden z dziennikarzy zapytał mnie, czy mogłam tacie bardziej pomóc? Nie wiem. Robiłam wszystko na tyle, na ile wówczas wydawało mi się, że jestem w stanie zrobić. Tata był kontrolą lekarza. Studiuję dietetykę i starałam się pomóc tacie od strony żywieniowej. Dawałam mu wsparcie. To jest jednak tak podstępna choroba, że człowiek nie dostrzega pewnych rzeczy. Może z racji tego, że byłam jego dzieckiem, nie chciałam też widzieć, jak cierpi. Trudno patrzyło się na to, co się dzieje z tatą. Zwłaszcza z perspektywy osoby, która sama to przeżywała. Wiem doskonale jaka sinusoida towarzyszy depresji. Są momenty lepsze i gorsze. Staraliśmy się to kontrolować, ale na pewno nie miałam aż takiego wpływu, jaki bym chciała, na czynniki zewnętrzne. Teraz jedyne, co mogę, to dobrze wspominać tatę. Jestem dumna z niego. U pani i u taty depresja była spowodowana nawarstwiającymi się problemami, czy pojawiła się nagle? Tata słynął z mrówczej pracy, a do tego po tym, jak odszedł ze sportu, też rzucił się w wir pracy. - Rzeczywiście mamy gdzieś w sobie pracoholizm. Kiedy do tego dochodzą czynniki życiowe, jak choćby stres, to wtedy organizm odmawia posłuszeństwa. Zawsze mówiłam, że odziedziczyłam duży talent do sportu, ale nie ma talentu do zdrowia. I stąd pomysł na dietetykę, by pomagać innym ludziom. To moja misja. Wracając do taty, to nałożyło się na pewno wiele czynników, które spowodowały, że pojawiła się depresja. Trzeba też powiedzieć, że to nie był pierwszy taki epizod w życiu taty.Miał już wcześniej takie problemy? - To był jeden z powodów zakończenia przez niego kariery. Nie wytrzymał obciążeń związanych z jego byłą miłością. Jeśli ktoś ma zatem takie tendencje, to depresja potrafi się odezwać po latach. Mówi się nawet, że jak ktoś miał depresję, to już całe życie musi się pilnować, żeby ona nie wróciła. Ważne w takich sytuacjach jest zachowanie balansu w życiu. Sama tak robiłam, a do tego doszła poprawa kwestii żywieniowych. Chodzi o to, by bardziej holistycznie podchodzić do życia. Po karierze sportowej tata radził sobie w nowym życiu? - Pisałam pracę magisterską na temat naszego klubu KS Stal LA Ostrów Wielkopolski. Jednym z wywiadów był właśnie ten z moim tatą, który był najlepszym zawodnikiem klubu. Rozmawialiśmy zresztą dość dużo ze sobą na temat sportu. Powiedział mi wówczas, że gdyby dzisiaj miał takie możliwości, jakie daje medycyna za zakresu psychiatrii czy suplementacji, to może wtedy nie zrezygnowałby z tego sportu. Wówczas nie miał takiej świadomości. Przejście ze sportu wyczynowego do normalnego życia, na pewno nie jest łatwe. Człowiek wychodzi z bańki, w której tylko się trenuje i śpi. Po wyjściu z niej dopada człowieka życie codzienne. Pojawia się więcej kontaktów z ludźmi z różnych środowisk. Tata akurat pracował wówczas we własnej hurtowni. Rzucił się od razu w wir pracy. Żałował jednak później, że to się tak potoczyło. Miał przecież wielki talent. Mógł nawet walczyć o medal igrzysk olimpijskich. Odnalazł się jednak w biznesie. Teraz ja po nim je przejęłam. Lekkoatletyka była dla niej przeznaczeniem To tata zachęcił panią do lekkoatletyki? - A właśnie nie. Nauczycielka wuefu w szkole podstawowej zachęciła mnie do tego sportu. Nie miałam wówczas jeszcze takich kontaktów z tatą. Nawet nie byłam świadoma tego, że on miał takie sukcesy. Można zatem chyba powiedzieć, że lekkoatletyka była dla mnie przeznaczeniem. Tata śledził pani karierę? - Tak. Cały czas był na bieżąco. Zwłaszcza w ostatnim roku życia. Jeździł ze mną na wszystkie starty. Był strasznie zestresowany, kiedy zdobywałam brązowy medal halowych mistrzostw Polski seniorów w Toruniu. Był wtedy strasznie dumny ze mnie. Aż mu łezki pociekły. Na tyle na ile potrafił i na ile mógł, to mnie wspierał. Cieszę się, że mam takie wspomnienia. Zabezpieczył mnie też i dzięki temu mam dalsze możliwości treningu. Mogę dalej robić to, co kocham. Julia Dutkiewicz - sportowiec czy pisarka? Niedawno wydała erotyk Wspominała pani o tym, że ważny w życiu jest odpowiedni balans. Udaje się pani go utrzymać, bo jednak wygląda pani na mocno zapracowaną. Poza uprawianiem lekkoatletyki są studia, a do tego jeszcze prowadzi pani biznesy po tacie i... pisze książki? - Rzeczywiście zachowanie balansu jest trudne. Nie można jednak tylko i wyłącznie zamknąć się na sport, bo człowiek by zwariował. Wychodzę z założenia, że warto mieć odskocznię od sportu. Dlatego pojawiły się studia. Pisanie książek było z kolei dla mnie ważne w momencie, kiedy borykałam się z kontuzjami. Na ten moment jednak moja kariera pisarska została zawieszona, bo po prostu nie mam czasu. Leży już napisana kolejna książka, ale jeszcze nawet nie pomyślałam o jej wydaniu. Jeżeli chodzi o biznes taty, to nauczyłam się delegować trochę obowiązków. Bardzo mi pomógł brat taty. To on głównie zajmuje się biznesem, a ja jestem tylko z doskoku, bo nie ma mnie na miejscu. W tym momencie skupiłam się tylko na sporcie. Weekendami jednak studiuję, ale on-line, więc nie ma problemu. To wszystko wymaga dużej logistyki. Ile książek w sumie pani wydała? - Dwie. Pierwszą była "Droga wojownika", a drugą "Moc namiętności". Ta pierwsza pozycja, to była książka typowo motywacyjna przeznaczona dla sportowców. Drug to romans, czy jak kto nazwie erotyk. Zawsze byłam człowiekiem renesansu i wielu talentów. Przez wiele lat robiłam mnóstwo rzeczy. Była fotografia i nawet dziennikarstwo, a teraz - poza sportem - zajęłam się pisarstwem. To moja inna twarz. Mam chyba artystyczną duszę. "Droga wojownika" pomogła komuś? Dostawała pani jakieś sygnały? - Tak. Miałam takie głosy od sportowców, którzy mieli problemy natury psychicznej. Usłyszałam, że ta książka ich zmotywowała i pomogła im odnaleźć balans. Kiedy sama miałam takie problemy, to szukałam odbudowy mentalnej w historiach innych sportowców, jak choćby Justyny Kowalczyk, albo w książkach o rozwoju duchowym i osobistym. Najbardziej pomogła mi wówczas jednak dietetyka i suplementacja. Sfera duchowa pozwoliła mi na pewno stać się bardziej dojrzałym człowiekiem. Musiałam szybko dorosnąć do pewnych decyzji. Może kiedyś, jak już skończę ze sportem, to wrócę do pisania o motywacji i może znowu będę prowadziła wykłady na ten temat, jak kiedyś. "Moc namiętności" bazuje na pani doświadczeniach? - Nie. To jest fikcja, choć przewijają się też historie, które widziałam w życiu. Nie są to zatem moje doświadczenia. Mam bujną wyobraźnię i powstała fajna historia. Ta książka, która czeka na wydanie, to także będzie romans? - Tak. To będzie romans ze świata sportu. Mam nadzieję, że kiedyś ją wydam. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Isinbajewa odcięła się od Putina. Teraz pławi się w luksusach