W Polsce dalej od ciebie rzucał tylko Piotr Małachowski. Jesteś drugim dyskobolem w historii z wynikiem 66,93 m. Do tego masz medale mistrzostw świata i Europy. Kończysz w wieku 37 lat. To była długa kariera, ale chyba nie potoczyła się ona do końca tak, jak chciałeś? - Na pewno chciałem więcej. Szczególnie boli to, że nie wywalczyłem medalu igrzysk olimpijskich. Mało tego, nie byłem nawet w finale olimpijskim. Najbliżej tego byłem w Rio de Janeiro. Tam spaliłem rzut, który dawałby mi awans. Pewnie był problem z presją, z może zaważyły drobne błędy techniczne. Czasu już nie cofnę. Patrzę też na tę karierę w taki sentymentalny sposób. Nigdy nie byłem wybitnie utalentowanym zawodnikiem, któremu po prostu takie wyniki się należą, tylko dochodziłem do tych wszystkich wyników bardzo ciężką pracą. Wewnątrz bardzo się cieszę, bo pamiętam, jak wywiesiłem sobie plakat Dariusza Juzyszyna, który był ówczesnym rekordzistą Polski i marzyłem o tym, by kiedykolwiek rzucić 60 metrów. Osiągnąłem zatem więcej, niż sobie zakładałem. Napisałem fajną historię, w przecież wychodziłem z małego klubu MKLA Łęczyca. Tam wypatrzył mnie Adam Kowalski z nieżyjącym już Mirosławem Andrysiakiem. Robert Urbanek zakończył karierę. "Koniec pewnej drogi, ale początek nowego rozdziału" Od razu to były rzuty? - Było śmiesznie, bo zaczynałem od ogólnorozwojówki. Nawet bardzo zraziłem się do lekkoatletyki, bo przewróciłem się kilka razy na płotkach, Stwierdziłem, że to nie jest dla mnie. Zastanawiałem się, co w ogóle robię w tym sporcie. Po roku jednak trenerzy zwerbowali mnie z powrotem. Byłem wysoki, więc zaciągnęli mnie do dysku. Pierwszy rok był dla mnie tragiczny, ale potem bardzo szybko zacząłem się poprawiać. Miałem udaną karierę. Oczywiście chciałem dużo więcej z niej wycisnąć i stąd te zmiany trenerów. Robiłem, co mogłem, ale chyba zabrakło już lat. Byłem już chyba za starty, by wprowadzać tak radykalne zmiany. Zaczynałeś w siermiężnych warunkach. - To prawda. Piłowało się korkotrampki, by mieć buty do rzucania. Na siłowni było kilka starych materacy i krzywe sztangi. Dobrze, że nie ogłuchłem od hałasu, jakie robiło to żelastwo. Początki były zatem skromne, ale dla mnie liczyło się to, że robiłem ciągłe postępy. Warunki nie grały tak dużej roli. Rozwinąłem się w sporcie jako człowiek i kończę przygodę ze sportem z wdzięcznością. Mówiło się o tobie, że jesteś zbliżony do ideału dyskobola. Miałeś idealne warunki do tego, by rzucać 70 metrów. Do tego jest jednak potrzebna odpowiednia technika i silna głowa. - Dzisiaj młodzież jest wysoce wyspecjalizowana i już w wieku 13-14 lat idzie dobrą ścieżką. Ja trenowałem na początku w małym mieście metodą prób i błędów. Przez lata uczyłem się rzutu dyskiem. Gdybym był od początku inaczej prowadzony, to może wyszło z tego coś lepszego. Możliwe, że trzeba było bardziej dostosować technikę do moich warunków, ale dziś trudno powiedzieć. Sam dużo musiałem pracować na siłowni, by osiągnąć taką posturę. Nigdy nie przychodziło mi to łatwo. Zawsze musiałem długo budować tę siłę. Rywalizowałeś w czasach, kiedy rzut dyskiem w Polsce zdominował Piotr Małachowski. Żałujesz? - Można to analizować na różne sposoby. Miałem to szczęście, że dzięki Piotrkowi miałem wzór do naśladowania. Miał dobrego trenera Witolda Suskiego i w pewnym momencie dołączyłem do nich. Może trenowaliśmy bardziej pod Piotrka, ale nie mogę mieć o to pretensji, bo trenerzy zawsze faworyzują lepszego zawodnika i pod niego układają plany. Z Piotrkiem trudno było rywalizować, bo tak naprawdę był jednym z najlepszych dyskoboli w historii. Często byłem w jego cieniu, ale nie mam z tym problemu. Nie analizuję tego, czy mogłem być lepszy. Twój rekord życiowy pochodzi z Halle z 2012 roku. - To był rzut życia. Szkoda, że nie udało się go poprawić, bo na treningach dysk potrafił latać bardzo daleko. Miałem mankament techniczny i często wypadałem z koła. Wiedziałem, że muszą utrzymywać rzuty i to mnie blokowało na zawodach. Potrafiłem znakomicie wyglądać na treningach, ale na starcie traciłem swoje walory. Schodzisz ze stadionu jako zawodnik. Co teraz dalej? Jakie są twoje plany? - Będę trenerem w Polskim Związku Lekkiej Atletyki. Mam nadzieję, że uda się wykorzystać moje wieloletnie doświadczenie i fakt, że pracowałem z wieloma znakomitymi trenerami. Będę zajmował się rozwojowymi zawodnikami. Mam nadzieję, że uda się z nich coś jeszcze wycisnąć. Kogo będziesz prowadził? - Zaczynam współpracę z Oskarem Stachnikiem, Darią Zabawską i Weroniką Muszyńską. Notował - Tomasz Kalemba, Interia Sport