- Niech się pan teraz trzyma - mówi Barbara Jankowska-Wajgelt, gdy odwiedziłem ją w poznańskim mieszkaniu po śmierci Ireny Szewińskiej. Pani Barbara z nią startowała wielokrotnie i znały się dobrze. Chciałem pogadać, powspominać. Irenę Szewińską uważano za królową "królowej sportu". Uważano za najszybszą polską sprinterkę czasów wunderteamu z lat 60. Ale to nie była prawda, Ewa Kłobukowska była od niej szybsza na 100 metrów. Była - do 1967 roku. - Trzyma się pan? - pyta pani Barbara i otwiera album ze zdjęciami, na których są wszystkie polskie sprinterki tamtej epoki. Trenują na zgrupowaniu przedolimpijskim nad morzem, które miało je przygotować do igrzysk w Meksyku w 1968 roku. To były wielkie nazwiska nie tylko polskiego, ale i światowego biegania. Pupka, Stróżyńska, Stepczyńska, świetna polska sztafeta z Teresą Ciepły czy Haliną Górecką. - A tę sprinterkę pan poznaje? - pyta pani Barbara. - Wygląda zupełnie jak Ewa Kłobukowska - mówię. - Bo to jest Ewa Kłobukowska. Z nami na obozie. Zrobiłem wtedy wielkie oczy. To wtedy Irena Szewińska, jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Kirsztenstein (które przyniosło jej tyle problemów podczas antysemickiej nagonki w Polsce w 1968 roku), wygrywa biegi na 200 metrów (to nie sensacja), ale i na 100. Zmiata te wszystkie rywalki z ZSRR, NRD z powierzchni bieżni (wtedy jeszcze nie tartanowej). Polskie mistrzynie olimpijskie z Tokio nie wygrywają jednak sprinterskiej sztafety. W obu wypadkach brakuje bowiem Ewy Kłobukowskiej. Ewa Kłobukowska zdyskwalifikowana. Po co drążyć To nie są czasy jak dzisiejsze, gdy od razu pojawiłaby się fala pytań. Drążyliby dziennikarze, wyskakiwałyby nowe doniesienia i domysły, może też jakieś nagrania. Kocioł na Twitterze, Facebooku, Instagramie. To jest wrzesień 1967 roku. Nikt nie zadaje pytań. Nie ma jej? Nie ma najszybszej z Polek i jednej z najlepszych sprinterek świata? Nieważne. Nie ma, to nie ma. Po co drążyć. Polska prasa nie wnika. Nie ma możliwości. "Przegląd Sportowy" i "Trybuna Ludu" dają proste komunikaty z Kijowa, że "Kłobukowska nie wystartuje", jeszcze ze słowem "postanowiono". Ani słowa o tym, kto postanowił i dlaczego. Jak zwykle nieco przed szereg wychodzi "Sportowiec" - pismo wtedy szczególne, z analizami i tekstami, jakich inne nie mają. Gazeta miała wtedy na miejscu reportera Stefana Grzegorczyka, który pod drzwiami komisji szukał jakichkolwiek wyjaśnień. - Wszystko rozegrało się za zamkniętymi drzwiami - wspominał potem red. Grzegorczyk w TVP. Żeby to wyjaśnić, trzeba się cofnąć o rok, do mistrzostw Europy w Budapeszcie w 1966 roku. To jedna z tych imprez z największą dominacją polskiego wunderteamu w dziejach. Z siedmioma złotymi medalami Polska ustępuje w klasyfikacji generalnej tylko NRD, ale jest przed ZSRR, Czechosłowacją czy Bułgarią. Lekkoatletyka tamtych czasów, zwłaszcza europejska, to domena krajów bloku wschodniego. Jedynie na imprezach światowych do głosu dochodzą Stany Zjednoczone - wtedy zaczyna się "zimna wojna" w sporcie, w trakcie której wszystkie chwyty są dozwolone. Doping? Wtedy jest jeszcze w powijakach. Doping to domena późniejszych epok, w każdym razie nie on stanowi problem. Jest za to coś innego. Krzyczeli: "Ratujcie go, to mistrz olimpijski". Gest lekarz przekreślił nadzieje Lekkoatletyka tamtej epoki: Rozbierać się! Na budapesztańskim stadionie jednymi z faworytek są radzieckie siostry Press. Irina to mistrzyni olimpijska w biegu płotkarskim i wieloboju, potężniejsza Tamara to trzykrotna mistrzyni olimpijska w kuli i dysku. Nie jest może tak potężna jak późniejsze kulomiotki, np. dzierżąca od 1977 roku najstarszy obecnie lekkoatletyczny rekord świata Helena Fibingerova (bohaterka piosenki Wałów Jagiellońskich), ale to też solidnej postury zawodniczka. Niemal męskiej. Zbyt solidnej i zbyt męskiej. Tadeusz Pietrzykowski nie był jedyny. W obozowej rzeczywistości istniała liga boksu Przed mistrzostwami Europy w Budapeszcie pojawia się nowa kontrola, dotąd niespotykana. Stoi za nią Max Danz, szef zachodnioniemieckiego związku lekkoatletycznego, mocno zaniepokojonego faktem, że NRD i inne kraje wschodnie zaczęły tak nagle odjeżdżać lekkoatletyce z Niemiec Zachodnich. Ta kontrola polega na sprawdzeniu... na ile kobieta jest kobietą. Polega na oględzinach zawodniczek, które muszą się rozebrać oraz na prostym teście chromosomowym z nabłonka jamy ustnej. To ma wyeliminować przypadki, o które podejrzewa się niektóre reprezentacje, iż w rywalizacji kobiet wystawiają mężczyzn. Danuta Straszyńska w książce "Kłobukowska. Przerwany bieg" opisała je tak: Irina Press, Tamara Press, ale także Tatjana Szczełkanowa nie stawiają się na ten test. W ogóle nie przyjechały do Budapesztu i nigdy później nie wystartowały już w żadnych zawodach. Chromosomy XX i XY O wydarzeniach z Kijowa z września 1967 roku mówi się jako o rewanżu za siostry Press. Mówi się zresztą także co innego - że to znowu Niemcy Zachodni, że Związek Radziecki nie chciał polskiego triumfu u siebie itd. Nie zmienia to faktu, że polska ekipa została poddana upokarzającym badaniom, po których kariera Ewy Kłobukowskiej została zakończona. Ogólna biologiczna zasada głosi, że u kobiet generalnie występują dwa chromosomy X (XX) a u mężczyzn X i Y (XY). Człowiek otrzymuje po jednym chromosomie od każdego z rodziców. Jednak to od mężczyzny zależy jaką płeć będzie miało dziecko. Jeśli przekaże chromosom Y - dziecko będzie płci męskiej (XY) a jeśli przekaże chromosom X - będzie płci żeńskiej (XX). Słowo "generalnie" jest tu kluczowe, bo nie jest tak zawsze. Dzisiaj wiemy bowiem, że istnieje wiele odchyleń od tej reguły. Ludzie mogą posiadać układ chromosomów niezgodny ze swoją płcią fenotypową. W 1967 roku sprawa była jednak jednoznaczna, chociaż już wtedy genetycy alarmowali, że ta metoda definiowania płci jest zbyt uproszczona i może dać mylące wnioski. Przez długi czas Kłobukowska odbierała anonimowe i obelżywe telefony. Gazety dawały nagłówki z pytaniem: "Adam czy Ewa?", nie miała wsparcia nikogo z władz polskiej lekkoatletyki, poza Marią Kwaśniewską - tę samą, która podczas igrzysk w Berlinie w 1936 roku, na których zdobyła medal i rozdzieliła dwie faworyzowane niemieckie oszczepniczki, a trzecią zepchnęła z podium, odpyskowała Adolfowi Hitlerowi. - Taka mała Polka, a tak daleko rzuca - usłyszała Kwaśniewska. - Pan też niewysoki - odpowiedziała hardo. Maria Kwaśniewska postawiła się Hitlerowi, ale nie była w stanie postawić się mielącemu Ewę Kłobukowską młynowi podejrzeń, zarzutów, niedopowiedzeń i szyderstw. Prasa nie mogła tego wyjaśnić, więc sprawa pozostała w najgorszym stanie, w jakim mogła zostać - niewyjaśniona. Na zdjęciach z przygotowań olimpijskich z 1968 roku Ewa Kłobukowska trenuje wraz ze swoimi koleżankami, chociaż do Meksyku pojechać nie może. Trenuje, bo Irena Szewińska jakoś ją przemyciła na to zgrupowanie. Nie zostawiła jej samej. Były wszak przyjaciółkami.