Tyczkarka warszawskiego Orła do Logan w stanie Utah wyjechała w 2007 roku. Wówczas jej rekord życiowy wynosił 3,90. Na początku tegorocznego sezonu skoczyła 4,21. W plebiscycie EAA na lekkoatletkę kwietnia w Europie zajęła trzecie miejsce. Sportowy postęp hamują kontuzje, które często przerywają jej zajęcia. "Ze Stanów nie chcę jednak wyjeżdżać, przynajmniej jeszcze nie teraz" - przyznała. "Myślę, że można tu znaleźć jedne z najlepszych warunków treningowych na świecie. Nie wszyscy mają w Polsce możliwości, pieniądze i dobrych szkoleniowców, by pozwolić sobie na częste obozy czy zgrupowania klimatyczne. Wiele oczywiście zależy na jakiej uczelni studiuje się w Stanach i u jakiego opiekuna, ale z reguły niczego nie brakuje. Mam dostęp do sali gimnastycznej, siłowni z prawdziwego zdarzenia, stadionu i hali oraz mam zapewnioną wyśmienitą opiekę medyczną" - powiedziała Grabowska. Jak podkreśliła za oceanem łatwiej jest również połączyć naukę z zajęciami sportowymi. "Plan jest dostosowany do twoich potrzeb. Studenci, którzy trenują mają priorytet w rejestracji. Nie zmienia to faktu, że nauki jest dużo. W semestrze wiosennym wyjeżdżamy co weekend na zawody, co sprawia, że trzeba włożyć więcej pracy i wysiłku w nadrabianie zaległości. W Polsce nie miałabym szans na pogodzenie studiów, nawet na AWF-ie i trenowania". Sposób prowadzenia zajęć też niewiele różni się od tego w Polsce, ale "jest znacznie bardziej efektywny. Treningi są bardziej zorganizowane, mają większą intensywność. Prowadzący jest tutaj nie tylko świetnym fachowcem, ale także przyjacielem, który jest do twojej dyspozycji na okrągło. Wszystko jest bardzo zindywidualizowane, a na siłowni współpracujemy z kim innym niż na stadionie" - powiedziała zawodniczka. Grabowska po kwietniowym starcie w Los Angeles, gdzie pokonała wysokość 4,21 i ustanowiła rekord życiowy doznała kontuzji. Groźny uraz - pęknięcie kości piszczelowej leczyła przez miesiąc, ale nie przerwała treningów. Tradycyjne ćwiczenia zastąpiła innymi i teraz ma nadzieję, że wróci do rywalizacji. "W przenośni i dosłownie "dostałam w kość". Kontuzja wzięła się z przeciążenia, ale leczenie przebiegało sprawnie. Zastępczy plan, który ułożył trener, lekarz i fizjoterapeuta działał świetnie. Każdego dnia ćwiczyłam na podwodnej bieżni w basenie, starając się utrzymać szybkość i wytrzymałość. Na siłowni zwracałam uwagę na mięśnie brzucha i górnej części ciała. Za opiekę lekarską nie płaciłam. Ubezpieczenie, które mam ze stypendium pokrywa wszystkie koszty" - wspomniała Grabowska. Zgodnie z przysłowiem "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej" czasami przychodzi tęsknota za Polską. "Życie w Stanach jest zupełnie inne niż w Warszawie. Często myślę o przyjaciołach, miejscach, do których lubiłam chodzić, ale też o obozach kadrowych i panującej atmosferze. Tęsknię też za zgiełkiem dużego miasta, jedzeniem, polskim chlebem i pierogami" - wyznała. "Dla mnie trenowanie za oceanem to przede wszystkim ogromna przygoda. Nigdy nie sądziłam, że przytrafiłaby mi się taka szansa. Cieszę się, że mogę poznać różnice kulturowe, językowe i całkiem inny styl życia, wyjechać na zawody w miejsca, o których słyszałam tylko w telewizji" - dodała. Z sytuacji, czy miejsc jakie najczęściej Grabowska wspomina jest np. przerwa na Święto Dziękczynienia w Nowym Jorku. "Nie zapomnę też mityngu, kiedy miałam przyjemność skakać ze Stacy Dragilą, a na wyciągnięcie ręki była Allyson Felix i inni amerykańscy lekkoatleci ze światowej czołówki". Są też gorsze aspekty życia w stanie Utah. "Do nich na pewno należą spore ilości śniegu w zimie i temperatura, która potrafi spaść do minus 40 stopni" - powiedziała lekkoatletka.