Urodzony w Kijowie, ale od lat mieszkający w Polsce szkoleniowiec, który trenował m.in. tyczkarzy Monikę Pyrek, Piotra Liska czy Pawła Wojciechowskiego, jest jednym z trenerów reprezentacji Ukrainy podczas imprezy w USA. To dla niego niezwykłe przeżycie, bo pochodzi właśnie z tego państwa. W rozmowie z PAP powiedział, że występ kadry Ukrainy w Eugene nie byłby możliwy, gdyby nie wsparcie światowej federacji - World Athletics. "Każdy zawodnik naszej kadry i każdy trener ma poważne wsparcie, ma zgrupowania międzynarodowe za granicą. Te 27 osób, które tutaj są, czyli zawodnicy, trenerzy, sztab medyczny, wszyscy mają wsparcie światowej federacji. Ci ludzie są od czterech miesięcy poza domami, poza Ukrainą. Przebywali na zgrupowaniach w Polsce, Finlandii, Portugalii, Niemczech" - przekazał Kaliniczenko. Jego marzeniem jest usłyszeć ukraiński hymn na stadionie Hayward Field. "Jestem przekonany, że dwa razy usłyszymy ten hymn. Liczymy oczywiści na kilka medali. Faworytką w skoku wzwyż jest Jarosława Mahuczich. Chcielibyśmy, aby w tej konkurencji medal zdobyła także Iryna Heraszczenko. Z tego, co wiem po przygotowaniach w Chula Vista, gdzie byliśmy przed mistrzostwami, bardzo mocno wygląda Maryna Bech-Romanczuk w trójskoku i skoku w dal. Tutaj też liczymy na jeden z medali" - wyliczał Kaliniczenko. Przyznał, że właśnie te znakomite i niezwykle utalentowane ukraińskie sportsmenki są obecnie ambasadorkami jego rodzinnego kraju na świecie. Wszyscy w kampusie uniwersyteckim w Eugene witają się z nimi, przekazują wyrazy wsparcia i sympatii w obliczu napaści Rosji na ich kraj. "Wszyscy, którzy walczą tutaj, są myślami przy swoich rodzinach, na Ukrainie. Za nią też walczą. Mamy tutaj kilku zawodników, którzy stracili całe majątki. Nie chcemy teraz poruszać osobistych i przykrych dla nich tematów. Mieliśmy zebranie i byliśmy wszyscy w wielkim napięciu, bo w ten dzień 5-6 rakiet poleciało w kierunku Dniepropietrowska. Z tego miasta też mamy zawodników. Ciężko rozmawiać, gdy zostali tam ich rodzice czy bracia. Kobiety z dziećmi w większości wyjechały, ale chłopaków i mężczyzn do 60. roku życia nie wypuszczają, bo muszą walczyć. Ta presja więc jest podwójna, psychiczne napięcie rośnie" - przedstawiał sytuację w ukraińskiej kadrze Kaliniczenko. Przypomniał jednak, że w halowych MŚ w marcu w Belgradzie dziewczyny z Ukrainy trafiły na arenę prosto z kraju ogarniętego wojną, ale wystartowały i zdobywały medale. Wskazał też, że zawodnicy są dorośli i doskonale zdają sobie sprawę, kto jest agresorem, kto wywołał tę wojnę, kto zawinił. Lekkoatletyczne MŚ. Ukraiński trener zabrał głos w sprawie wojny "Codziennie mamy łączność z bliskimi w Ukrainie. Codziennie przeglądamy media, dostajemy od bliskich informacje o miejscach, w których zginęło wielu ludzi. Dostajemy informacje, gdzie trafiła rakieta i ile pocisków udało się zestrzelić. Każdy przeżywa to po swojemu. Oczywiście większa koncentracja musi być teraz na mistrzostwach, na tym, aby wystartować jak najlepiej. Ktoś może przegrać wewnątrz tę walkę, ktoś się wyłącza i słucha muzyki. Gdy tylko się spotykamy na stołówce, to codziennie pada jednak kilka pytań. Co zostało dziś podbite? Co zostało zrujnowane?" - nadmienił. Kaliniczenko mówił o zrujnowanej sportowej infrastrukturze w Ukrainie. Najlepsze zawodniczki z tego kraju w maju i czerwcu trenowały m.in. w Spale, gdzie była ich baza wypadowa na wszystkie najważniejsze mityngi. "Rosjanie mówią, że strzelają tylko po to, aby zniszczyć magazyny z amunicją, składy broni, cele wojskowe. Jest zupełnie inaczej - strzelają po halach sportowych, stadionach, kościołach, cerkwiach. Jest ciężko, ale będziemy walczyć o medale" - powiedział wzruszony szkoleniowiec. Dodał, że konieczne jest nazywanie rzeczy po imieniu. Dlatego w jego ocenie oczywistym jest izolowanie agresora, czyli Rosji, w całym świecie sportu. Trener, jak i reszta kadry ukraińskiej, mieszka w kampusie uniwersyteckim w Eugene. Ich barwy widać wszędzie. Trener wywiesił przed swoim oknem ukraińską flagę. Ma być ona widomym znakiem tego, że o Ukrainie nie wolno zapomnieć, a "na okrucieństwo i ludobójstwo nie wolno zamknąć oczu". "My mówimy prawdę. Jeżeli Putin wywołał wojnę, zabija dzieci, ludzi starszych, zabija wszystkich, to on chce zniszczyć ukraińską nację. Nie wyjdzie mu to. Każdy z nas mówi, jak jest. Nie rozumiem, dlaczego rosyjski naród jest tak zawzięty i nie chce się przyznać, że na nas napadł. Mówią, że gdyby oni tego nie zrobili, to Ukraina napadłaby na nich. Aby opowiadać takie bzdury, trzeba być chorym na głowę" - podkreślił wyraźnie poruszony. Jako człowiek od lat mieszkający w Polsce najbardziej ceni ideę braterstwa między Polakami i Ukraińcami, która zrodziła się po napaści Rosji na Ukrainę. "Od pierwszego dnia wojny jasno widać, kto jest bratem, a kto wrogiem" - podsumował Kaliniczenko twi/ pp/