Trzeci czas w karierze polskiego mistrza Europy. Amerykanin włączył dopalacz
Zimą Jakub Szymański udowodnił swój prymat na kontynencie, z Apeldoorn przywiózł halowe złoto. W Nankinie popełnił błąd techniczny w półfinale, nie pobiegł w finale. Ten finałowy bieg jest jednak celem 22-latka we wrześniu tego roku - w Tokio, w mistrzostwach świata na stadionie. I powolutku sprinter z Sopotu poprawia swoje najlepsze wyniki. W Paavo Nurmi Games w eliminacjach zawalił start, ale w finale wszystko było już dobrze. Zabrakło tylko sił w końcówce, ale dobiegł do mety. Z trzecim czasem w swojej karierze (13.35 s).

Dwa dni temu w Memoriale Janusza Sidły w Sopocie Jakub Szymański uzyskał już obiecujące 13.45 s. Na światowe standardy rywalizacji na 110 metrów przez płotki to nic wielkiego, tu trzeba uzyskiwać wyniki w granicach 13,1 - 13,2 s. I to jest cel 22-latka, on tego nie ukrywa. By w tym sezonie pobić rekord Polski (13.25 s), który na razie współdzieli z Damianem Czykierem.
Nie od dziś też wiadomo, że Szymański jest jednym z najlepszych specjalistów od płotków w hali, bo tam cały wyścig to zaledwie 60 metrów. Gdy trzeba biec niemal dwa razy więcej, zaczyna mu już brakować mocy. Choć sam przyznawał, że na treningach wcale tak nie jest.
Zimą Polak błyszczał w hali, marzył o rywalizacji o złoto w Nankinie z Grantem Hollowayem, był na nią przygotowany. Nie wyszło, zdecydował błąd na ostatnich pięciu metrach półfinału. Na stadionie musi liczyć się z tym, że rywali biegających szybciej od niego jest więcej, może nawet kilkunastu. Z jednym z nich, Dylanem Beardem, Polak spotkał się w Turku.
Paavo Nurmi Games w Turku. Rekord sezonu Jakuba Szymańskiego w finale. Drugie miejsce w "złotym" mityngu World Athletics
W Finlandii Szymański dostał aż dwie szanse na poprawienie rezultatu z Sopotu. Jeszcze dwa tygodnie temu w Grand Slam Track do tych najlepszych brakowało mu sporo, teraz jest już lepiej. Niemniej bieg eliminacyjny Polak zawalił w pierwszym jego etapie. Często kluczowym, bo chodziło przecież o sport. Został w blokach - brutalnie mówiąc. Reakcja startowa - 0.315 s - była chyba jedną z gorszych w karierze. Kuba musiał więc odrabiać straty, by nie stracić okazji na występ w finale. A ten miało pewny tylko trzech najlepszych.

I nie ma co ukrywać - później pobiegł niemal perfekcyjnie. Przegrał tylko z Francuzem Aurelem Mangą (13.45 s), nasz zawodnik miał 13.47 s. Gdyby wystartował idealnie, w 0.100 s, mógłby myśleć o wyniku zbliżonym do rekordu życiowego. A do decydującej potyczki nie awansował choćby Omar McLeod, dawny mistrz olimpijski i mistrz świata z hali i ze stadionu.
Finał był popisem Szymańskiego do połowy dystansu. I Bearda na drugiej połowie. Amerykanin zaspał na starcie, choć nie aż tak wyraźnie jak Polak godzinę wcześniej (0.210 s). Niemniej musiał odrabiać straty - i na siódmym płotku był już równo z Szymańskim. Beard złapał znakomity rytm, Szymański jednak znów trochę odpuścił. Efekt? 13.16 s Amerykanina, jego najlepszy czas w sezonie. I 13.35 s Polaka - też najlepszy wynik w 2025 roku, zarazem trzeci w karierze. Ale trochę daleki od rywala.
Trzecie miejsce zajął Brazylijczyk Eduardo Rodrigues (13.47 s).
Co jednak ważne - forma 22-latka z SKLA Sopot idzie wyraźnie w górę!
