W czwartkowy poranek polskiego czasu na profilu Ugandyjskiej Federacji Lekkoatletycznej na platformie X pojawiła się smutna wiadomość o śmierci Rebekki Cheptegui. "Padła ofiarą przemocy domowej. Jako federacja potępiamy takie czyny i wzywamy do sprawiedliwości. Niech jej dusza spoczywa w pokoju" - napisano. Kilka dni wcześniej informowano, że 33-latka trafiła do szpitala. Została oblana benzyną i podpalona przez byłego partnera Dicksona Ndiemę Marangacha w jej domu w Kenii na oczach dzieci. Poparzenia sięgały 75-80 procent powierzchni ciała. Niestety lekarzom nie udało się uratować życia lekkoatletki, która wystąpiła w maratonie na niedawno zakończonych igrzyskach olimpijskich. W zmaganiach na ulicach Paryża zajęła 44. miejsce. Organizacja Narodów Zjednoczonych pisała wprost o "brutalnym morderstwie". Jak podaje agencja informacyjna AFP, organizatorzy IO 2024 wyrazili "głębokie oburzenie i smutek". Głos zabrała także mer stolicy Francji. Mer Paryża: "Rebecca Cheptegui nas oczarowała" - Oczarowała nas tutaj w Paryżu. Widzieliśmy ją. Jej urodę, siłę, wolność, a to najprawdopodobniej właśnie te cechy były nie do zniesienia dla osoby, która popełniła to morderstwo - powiedziała, cytowana przez wspominane już AFP. Jak już pisaliśmy, zawodniczka pochodząca z Afryki nie ukończyła maratonu olimpijskiego na czołowych lokatach. Był to jej debiut na IO, miała jednak ambitne plany, by ponownie wrócić na trasę w Los Angeles w 2028 roku. Do ojczyzny wracała z uśmiechem na twarzy. Póki co nie wiadomo dokładnie, jaka arena otrzyma nazwę upamiętniającą Cheptegui.